Wszystkie aktualności

Wywiadówka #5 – Andreja Prokić: „Chcę, by Kibice widzieli we mnie osobę, która chce dobrze dla tego klubu”

piątek, 29/07/2022

Czy można przyzwyczaić się do alarmów przeciwlotniczych? Jak wspomina swój pierwszy kontakt z szatnią Stali Rzeszów? Kto wtedy nią trząsł? Dlaczego przyjście do Stali było strzałem w „10”?. Czy Polska to już jego pierwszy dom? Jak u niego z gotowaniem? Czego brakowało mu początkowo w polskiej kuchni? M.in. tego dowiecie się z „Wywiadówki”, której bohaterem jest tym razem Andreja Prokić.

Urodziłeś się w mieście Kragujevac…

Jest to miasto wielkości Rzeszowa, ale ja w nim nie mieszkałem, tylko w tym mieście był szpital i tam się urodziłem. Mieszkałem natomiast w małej miejscowości w bliskiej odległości.

Jak dobrze pamiętasz wojnę na Bałkanach?

Można powiedzieć, że mieszkałem w samym sercu Serbii, więc w ogóle mnie ta wojna nie dotknęła. Pamiętam natomiast bombardowanie ze strony NATO. Jak były alarmy, to wychodziliśmy w pole i czekaliśmy, aż zrobi się bezpiecznie. Jak była pierwsza taka sytuacja, to grałem akurat w piłkę i szybko uciekliśmy, że nawet nie zabrałem ze sobą piłki. Z czasem człowiek się do tego przyzwyczaił.

Można się do czegoś takiego przyzwyczaić?

Tak, nie robiło to już na nas wielkiego wrażenia.

Te wszystkie wydarzenia na pewno jednak odcisnęły piętno na ludziach…

Nie da się ukryć, że była nienawiść do strony przeciwnej, a najbardziej chyba do NATO, bo to ono zrzucało bomby i zabijało ludzi. Pewnie nie dziwi więc, że teraz tak dużo Serbów popiera Rosję. To, tak myślę, nie jest nawet wspieranie Rosji, a bardziej chodzi o to, aby być przeciwko NATO.

Od tamtych wydarzeń minęło już całkiem sporo lat. Czy można pokusić się o stwierdzenie, że relacje pomiędzy wszystkimi nacjami obecnie są już lepsze?

Przez te lata wszystko pewnie trochę się zmieniło, ale, jak to w polityce, zawsze pojawi się ktoś, kto będzie popierał jedną lub drugą stronę i pobudza te niepotrzebne emocje, ale w tej młodszej generacji już raczej dominuje pogląd, aby nie było więcej wojny i nie mają nic do Bośniaków czy Chorwatów i traktują to jako historię.

Jak, pomimo tego wszystkiego, wspominasz swoje dzieciństwo?

Wychowywałem się w wiosce, dużo czasu spędzałem z babcią i dziadkiem, a mama pracowała. To było na pewno inne dzieciństwo, niż to, jakie mają teraz dzieci. Nie było czegoś takiego, jak bajki non stop lecące w telewizji. Ciepłe dni w całości spędzaliśmy na zewnątrz, dużo graliśmy w piłkę, ale też wymyślaliśmy różne zabawy.

Uczniem byłeś pilnym, czy niekoniecznie?

Bardzo pilnym.

A co sprawiało Tobie największe problemy?

Język serbski. Miałem kłopot z gramatyką. Generalnie lubiłem przedmioty ścisłe, czyli fizykę, chemię i matematykę.

Z tego co wiem, lubiłeś też geografię…

Nawet ją studiowałem. Może jakbym nie grał w piłkę to chciałbym iść na jakieś studia bliżej matematyki, ale chcąc grać nie mogłem sobie na to pozwolić, bo to jednak zbyt wymagające studia. Geografia dawała mi natomiast taką furtkę, że mogłem łączyć treningi z nauką.

Skoro tak lubiłeś matematykę, to w domu Ty liczysz pieniądze, czy żona?

Zawsze ja liczyłem (śmiech). Ogólnie jestem osobą, która organizuje różne sprawy, w stylu wyjazdów itp., a także ja płacę rachunki.

Zamiłowanie do geografii zostało w Tobie po dziś dzień?

Jak gdzieś jadę to lubię zasięgnąć informacji o danym miejscu. Wikipedię studiuję wtedy dogłębnie (uśmiech). Staram się też takie podstawowe informacje przekazywać dzieciom, aby poznawały stolice państw, jakie są odległości itd.

W jakim wieku trafiłeś na piłkarskie treningi?

To było w piątej klasie szkoły podstawowej, ale można powiedzieć, że od trzeciej klasy grałem w piłkę przez niemal całe dnie. Wcześniej mniej się interesowałem piłką, ale jak się już wkręciłem, to na całego.

Uprawiałeś może też inne dyscypliny?

Trenowałem tylko piłkę, ale lubiłem grać też w siatkówkę w szkole.

Do Polski trafiłeś w 2010 roku, mając 21 lat. Ciężko było na początku odnaleźć się w nowej rzeczywistości?

Zarabiało się więcej niż w Serbii i było więcej profesjonalizmu. To była taka pierwsza obserwcja. Początkowo były problemy językowe, ale jakoś się odnalazłem i po roku było już całkiem inaczej.

Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie z szatni Stali Rzeszów?

Że nic nie rozumiałem, o czym oni gadają (śmiech). Czekałem tylko, żeby wyjść na trening.

Kto wtedy trząsł szatnią?

Muszę wymienić Pawła Kloca czy Krzyśka Majdę. Nie pamiętam, czy Wojtek Fabianowski był od razu, czy doszedł później. O, był jeszcze Tomek Wietecha, Wojtek Reiman czy młode chłopaki, jak Konrad Maca, Damian i Mateusz Jędryas, Konrad Hus. Był też Karol, ale nazwisko mi uciekło.

Cieślik?

Tak, Karol Cieślik. Można powiedzieć, że mieliśmy taki fajny zespół.

Jak wspominasz te pierwsze trzy lata spędzone w Stali Rzeszów?

Ten pierwszy rok to było, tak można powiedzieć, poznawanie Polski. Wielu rzeczy nie wiedziałem, jak to wszystko działa, czy wypłaty są na czas czy nie. Takimi rzeczami w ogóle się nie zajmowałem. Okazało się, że był problem z regularnością i po trzech miesiącach ojciec mnie wziął i poszliśmy do prezesa zapytać, kiedy będzie kasa. Ja myślałem, że nie ma o czym gadać, tylko pieniądze po prostu będą. Po pierwszym roku ktoś dzwonił, że ma jakiś klub dla mnie. W sumie nie wiem, kto to był. Zdecydowałem się jednak podpisać dwuletni kontrakt ze Stalą. Nie miałem wtedy menadżera i brakowało takiej osoby, która realnie by mi pomogła.

Przyjście do Stali Rzeszów było strzałem w „10” na pewno pod jednym względem. Domyślasz się, co mam na myśli?

Żonę?

Dokładnie…

Poznałem ją na stadionie, bo jej wujek prowadził tutaj knajpę i Patrycja często bywała na obiekcie. Jakoś po roku zaczęliśmy się spotykać i poszło (uśmiech).

W końcu podjąłeś decyzję o zmianie klubu i przeszedłeś do GKS-u Bełchatów i świętowałeś z nim awans do Ekstraklasy. Z jednej strony na pewno radość, z drugiej jednak sporo grałeś też w rezerwach, a liczyłeś pewnie na więcej. Nie mylę się?

Cieszę się, że wtedy odszedłem, bo zobaczyłem, jak funkcjonuje inny klub. Organizacyjnie to był ogromny przeskok i czułem się, jak w Lidze Mistrzów. Stal cały czas miała jakieś kłopoty, a tam, to był spadkowicz z Ekstraklasy, który chciał szybko do niej wrócić. To była już poważniejsza piłka i wtedy bardziej poczułem się piłkarzem. Nie grałem może wszystkiego, ale bardzo dużo się tam nauczyłem.

Tak czy inaczej, to w tym klubie miałeś okazję pokazać się pierwszy raz w Ekstraklasie i zanotowałeś 20 meczów…

Pamiętam, że zdobyłem jedną bramkę i zaliczyłem jedną asystę. Tego gola strzeliłem Górnikowi Zabrze.

Tam poznałeś choćby braci Mak. Już wtedy lubili pożartować?

Oni cały czas żartują (uśmiech). Byli pewnymi punktami drużyny i mogli sobie pozwolić na żarty. Dla nich to był taki boom, stawali się pewnego rodzaju objawieniem.

Bramki strzegł tam wtedy Arkadiusz Malarz, który kilka lat później świetnie spisywał się w Legii Warszawa, a do tego jest barwną postacią…

Tak, ale on raczej nie był osobą, która rządziła w szatni. Prędzej można to powiedzieć choćby o Grzesiu Baranie, Patryku Rachwale. Arek z czasem został kapitanem, ale raczej wszyscy razem decydowali o pewnych kwestiach, a nie tylko jedna osoba.

Po odejściu z GKS-u trafiłeś do Stali Mielec. Tutaj też świętowałeś awans, tym razem do 1 ligi, a do tego miałeś w nim ogromny udział…

Teraz można mówić, że mieliśmy wtedy fajny zespół, ale wtedy pewnie nikt tak o nas nie mówił, przynajmniej początkowo. Dopiero wtedy tak naprawdę rodzili się Żubrowski, Cholewiak czy Nowak. Moje przejście do Stali Mielec to nie była łatwa decyzja. Wtedy wchodził przepis o ograniczonej liczbie obcokrajowców spoza Unii Europejskiej, co mnie trochę zablokowało. Szukałem więc na 90minut.pl klubu, w którym nie ma takiego obcokrajowca, zobaczyłem, że ze Stali odszedł Andrij Nikanowycz, więc znalazłem kontakt do tego klubu. Pamiętam, że pomógł mi wujek Patrycji, który zadzwonił do kogo trzeba i pojechałem na rozmowy.

Cały czas nie miałeś menadżera?

Miałem, ale nie znalazł mi klubu, więc wziąłem sprawy w swoje ręce.

Po roku odszedłeś do GKS-u Katowice, gdzie zawsze była duża presja. Cały czas byliście stawiani w roli faworytów do awansu, ale nic z tego nie wynikało. Jak myślisz, z dzisiejszej perspektywy, dlaczego?

Pamiętam, że w trakcie pierwszego mojego sezonu, kiedy prowadził nas trener Brzęczek, na półmetku zajmowaliśmy drugie miejsce, ale ostatecznie nie udało się awansować. Naprawdę nie wiem, dlaczego tak się to wszystko kończyło. „Gonzo” (Grzegorz Goncerz, przyp.red.) mówił mi, że to był tak naprawdę pierwszy sezon, że GKS faktycznie walczył o awans, bo wcześniej GKS miał różne problemy. W kolejnych latach też jednak nie wszystko było tak kolorowe, jakby się mogło wydawać.

Jak wspominasz trenera Brzęczka?

On przestawił mnie z czasem na pozycję numer „9” i dobrze się tam czułem. Zdobyłem wiosną 7 bramek, więc całkiem sporo. Za jego kadencji chcieliśmy grać w piłkę i byliśmy blisko, ale się nie udało. U niego grało mi się jednak naprawdę dobrze.

Do GKS-u wypożyczony był wtedy Kamil Jóźwiak. Już wtedy miał to „coś”?

Zdecydowanie tak. Miał świetne odejście i wybijał się na tle innych młodzieżowców.

W drugim sezonie grałeś natomiast razem z Bartłomiejem Poczobutem. Uśmiechnąłeś się na myśl, że teraz w Stali Rzeszów znów będziesz dzielił z nim szatnię?

Pisałem nawet do niego, jak usłyszałem, że coś jest na rzeczy. To bez wątpienia pozytywna postać, a dodam, że teraz jest też lepszym piłkarzem. Do GKS-u ściągał go trener Paszulewicz, a to był inny styl gry. Patrząc na tamtego Bartka, a na tego teraz, to zdecydowanie poszedł do góry.

Na Górnym Śląsku, wiadomo, jest ogromna rywalizacja między kibicami wielu klubów. Dało się to odczuć na co dzień?

Przede wszystkim pomiędzy Ruchem i Gieksą. W pewne miejsca się za bardzo nie chodziło, a w strojach klubowych w zasadzie w ogóle.

W końcu zdecydowałeś się wrócić na Podkarpacie, jeszcze nie do Stali Rzeszów, ale tej z Mielca. I tam ponownie awansowałeś do ekstraklasy. Nie licząc GKS-u Katowice, jesteś więc takim amuletem?

Fakt, tylko z GKS-em się nie udało. Może muszę tam jeszcze wrócić (śmiech). A jeśli chodzi o Stal Mielec, to wtedy cel był jasny i udało się go zrealizować.

W Mielcu spędziłeś kolejne trzy sezony i nadszedł czas powrotu do Stali Rzeszów. Czułeś, że wracasz do domu?

Powiem szczerze, że nie miałem ofert z Ekstraklasy. Z 1 ligi były propozycje, ale na krótsze kontrakty. Zdecydowałem się więc na Stal Rzeszów, bo wierzyłem, że wywalczymy awans, a już na zapleczu Ekstraklasy klub będzie w górnej połówce tabeli. Uznałem, że wolę robić te sukcesy tutaj, a nie gdzie indziej.

Kibice od razu dali wyraz temu, że jesteś, nie ma co ukrywać, jednym z ich ulubieńców, co udowodnili choćby w trakcie prezentacji drużyny…

(uśmiech) Nie jestem stąd, ale tu jest Patrycja, a także wielu jej znajomych, których i ja poznałem. Grałem w tym klubie te dziesięć lat temu, a kibice faktycznie mnie polubili. Jak jestem na ulicy, to często ktoś mi macha czy wita się ze mną. Nie da się więc ukryć, że odczuwam tę sympatię płynącą ze strony kibiców.

Ja mam przed oczami obrazek z meczu z Garbarnią Kraków, w którym otworzyłeś wynik i ściągnąłeś koszulkę. To tylko pokazuje, że bardzo Tobie zależało na odpowiednim przywitaniem się z naszymi kibicami…

Bardzo mi zależało. Przychodząc tutaj czułem i cały czas czuję ciężar odpowiedzialności. Chcę, by kibice widzieli we mnie osobę, która chce dobrze dla tego klubu. Podpisując kontrakt w 2 lidze nie wyobrażałem sobie nawet, że może nie być awansu. Po nim nie wpadłem w jakąś euforię, bo to było coś, co musiało się zdarzyć, tylko trzeba było na to poczekać.

Przez te wszystkie lata miałeś okazję poznać wielu piłkarzy, z którymi dzieliłeś szatnię. Którzy z nich robili na Tobie największe wrażenie?

Po Bartku Nowaku widać było, że ma to „coś” i teraz to potwierdza. To jest piłkarz, który pierwszy przychodzi mi na myśl. O Kamilu Jóźwiaku już mówiłem. Niesamowitym pracusiem był natomiast Alan Czerwiński. Nie brakowało też takich piłkarzy, którzy dużo potrafili, ale piłki nie stawiali na pierwszym miejscu. Tutaj oczywiście nazwisk nie będę wymieniał.

A którego trenera wspominasz najlepiej?

Bardzo dobrze mi się grało u trenera Skowronka, a znowu z trenerami Białkiem i Marcem robiłem awanse odpowiednio do 1 ligi i do Ekstraklasy, a do tego też się dobrze czułem. Teraz dochodzi trener Myśliwiec, który wystawia mnie, tak myślę, na idealnej dla mnie pozycji. Ciężko więc wybrać konkretnie jednego trenera. Ja wychodzę z założenia, że trzeba się dostosować do tego, co on wymaga i uwierzyć w jego pomysł, bo wtedy łatwiej się gra.

W Polsce mieszkasz od 12 lat. To już jest Twój pierwszy dom, czy jednak wciąż drugi?

Może nawet już pierwszy, choć tak naprawdę nie wiem (uśmiech). To w Polsce spędzam zdecydowanie najwięcej czasu, to tutaj jestem prawie całe dorosłe życie i poznałem wielu ludzi.

Jak często masz możliwość odwiedzać rodzinne strony?

W trakcie letniej i zimowej przerwy staramy się jeździć do Serbii.

A kuchnię wolisz polską czy serbską?

Lubię i jedną i drugą (uśmiech). Jak jedziemy do Serbii, to wszyscy z przyjemnością jemy kuchnię serbską, ale jak wracamy do Polski, to nie czujemy przeskoku.

To są generalnie podobne kuchnie do siebie?

Tak, ale dla mnie największą różnicą było to, że w Serbii do praktycznie każdego dania podawany był chleb, a w Polsce tego nie ma. Musiałem się więc dostosować do tego, że do frytek nie ma chleba (śmiech).

To jakie jest Twoje ulubione danie?

Po meczu lubię zjeść dobrego burgera czy inne mięso, ale nie kurczaka, bo tego jem często. Postawię więc generalnie na wołowinę (uśmiech). Generalnie jestem człowiekiem bardzo lubiącym mięso.

Jak radzisz sobie w kuchni?

Nie jest źle, aczkolwiek raczej u nas gotuje Patrycja.

Wody jednak nie przypalasz (uśmiech)?

Nie, bo mam czajnik (śmiech). Potrafię gotować, a za nim założyłem rodzinę dawałem sobie radę, więc nie jest źle. Teraz mniej robię główne dania, a częściej śniadania i kolacje. Jeśli chodzi o dania główne, to wyjątkiem bywa dzień meczowy, bo lubię zjeść 4-5 godzin przed meczem, a dla rodziny to może być zbyt wcześniej, więc wtedy sam sobie przyrządzam posiłek.

To co lubisz zjeść przed meczem?

Kurczak z ryżem i warzywami. Można powiedzieć, że to taka klasyka.

Jak wolny czas lubi spędzać rodzina Prokiciów?

Odkąd mamy dzieci, to staramy się spędzać ten czas z nimi i im zagospodarować jakoś ciekawie ten czas.

Dzieciaki ciągnie do sportu?

Lena bardzo lubi sport i trenuje gimnastykę. Matija natomiast trenuje piłkę nożną.

Chciałbyś, aby uprawiały sport zawodowo?

Chciałbym, ale nie będę im nic narzucał. Tłumaczymy im, że szkoła jest ważna, ale sport również. Ostateczna decyzja będzie jednak należała do nich. Ważne, aby kochały to, co będą chciały robić.

Najnowsze aktualności