Wszystkie aktualności

WYWIADÓWKA #11 | Marcel Kotwica: Mogę stanąć przed lustrem i powiedzieć „Marcel, dałeś z siebie wszystko”

poniedziałek, 16/10/2023

Jak ocenia grę w Stali Rzeszów? Co dała jemu pandemia? Jak wspomina współpracę z trenerem Tomaszem Tułaczem? Co jest wyjątkowego w Puszczy Niepołomice? Czy Łódź faktycznie się kocha albo nienawidzi? Jakie ma zainteresowania poza piłkarskie?Między innymi tego dowiecie się z kolejnej Wywiadówki, której bohaterem jest tym razem Marcel Kotwica, obecnie trener w Akademii Piłkarskiej Stal Rzeszów, a jeszcze do niedawna piłkarz pierwszej drużyny. Zapraszamy…

Kiedy podjąłeś decyzję o tym, że kończysz piłkarską karierę?

Można powiedzieć, że ta decyzja we mnie dojrzewała, ale przez pewien czas nie miałem odwagi jej podjąć. W końcu przyszedł jednak ten moment i mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że decyzja o przejściu na drugą stronę rzeki była na pewno przemyślana.

Czy fakt, że w poprzednim sezonie grałeś bardzo mało miał wpływ na tę decyzję?

Na pewno miałem wtedy więcej czasu na to, aby się rozwijać i inwestować w siebie. Można więc powiedzieć, że to też miało znaczenie.

Masz dopiero 32 lata. Mimo wszystko, nie za wcześnie na wieszanie butów na kołku?

Patrząc na to przez pryzmat marzeń jakie mam w życiu jest to odpowiedni moment na taką decyzję.

Piłkarzem nie jesteś od kilku miesięcy. Nie ciągnie wilka do lasu?

Kompletnie nie czuję piłkarskiego głodu, do tego stopnia, że nawet na treningu, kiedy inni trenerzy kopią piłkę, to ja mam potrzebę odpoczynku od tego, chociaż kocham ten sport i jestem z nim związany od dziecka, więc spodziewam się, że ten moment nadejdzie, kiedy zatęsknię za kopaniem futbolówki.

Jakbyś podsumował swoją karierę?

W pewnym momencie życia odczułem coś w rodzaju wdzięczności, że doszedłem do tego poziomu, bo wiem ilu moich kolegów, dużo lepszych piłkarsko ode mnie, odpadało po drodze. Jasne, marzyłem o grze w Ekstraklasie, ale jestem mega szczęśliwy, że doszedłem do tego miejsca, do którego doszedłem. Piłka dała mi dużo radości i ogrom pozytywnych chwil.

A jak się to wszystko zaczęło?

Moja rodzina była związana ze sportem, tata grał w piłkę, więc ten sport towarzyszył mi od najmłodszych lat. Jedyną zabawką, jaką miałem przy sobie była właśnie piłka i najwięcej czasu poświęcałem na graniu. Od dziecka wiedziałem, że chcę zostać piłkarzem. W dość młodym wieku, bo jak miałem 13 lat, podjęliśmy z rodzicami decyzję, że wyjadę do szkoły w Łodzi i w SMS-ie zacząłem szlifować swoje umiejętności.

Od zawsze byłeś piłkarzem bardziej odpowiedzialnym za defensywę?

W młodym wieku byłem dosyć niski oraz szczupły i wtedy byłem zawodnikiem ofensywnym. Bazowałem bardziej na sprycie. Jeśli dobrze pamiętam to do około 19-nastego roku życia miałem słabe warunki fizyczne, a tak naprawdę niedługo wcześniej zacząłem się przebijać w seniorskiej piłce. W pewnym momencie wystrzeliłem w górę, zmieniła się moja mechanika ruchu i najlepszą pozycją dla mnie był środek pomocy.

Trudno było podjąć decyzję o wspomnianej przez Ciebie przeprowadzce do Łodzi?

Na początku towarzyszył mi bardzo duży entuzjazm, a wyjazd z małej miejscowości do renomowanej szkółki piłkarskiej był swego rodzaju spełnieniem marzeń. Nie ukrywam jednak, że po kilku miesiącach zaczęły się pojawiać cięższe chwile, bo byłem sam i nie było mi łatwo dźwigać pewne rzeczy. Bywały takie momenty, że myślałem o powrocie do domu, ale chęć zostania piłkarzem była większa i przetrwałem ten gorszy okres.

Jak wspominasz życie w internacie?

Życie w internacie nie jest proste, bo nie ma przy tobie nikogo, kto ciebie odpowiednio ukierunkuje choćby na ścieżkę profesjonalizmu. Jesteś więc zdany na siebie i sam musisz wybrać odpowiednią drogę, czy chcesz iść w stronę marzeń, czy w tę drugą, a, umówmy się, w młodości jest sporo pokus. Ja, nie ukrywam, dotknąłem i tej ciemniejszej strony, co pewnie też miało wpływ na moje późniejsze losy, ale wiedziałem czego chcę i to zwyciężyło.

Łódź, podobno się kocha, albo nienawidzi. Coś w tym jest?

Łódź jest specyficznym miastem, a jak ja tam mieszkałem to była jeszcze przesiąknięta takim klimatem starych kamienic, fabryk i to z jednej strony było trochę odrażające, ale z drugiej miało w sobie piękno. Poznałem tam przede wszystkim świetnych ludzi i wspomnienia związane z tym miastem powodują, że bardzo chętnie do niego wracam. Jakby ktoś się mnie spytał czy nienawidzę Łodzi czy kocham, to zdecydowanie stawiam na tę drugą opcję.

W seniorskiej piłce debiutowałeś w 3 lidze w barwach łódzkiego SMS-u. Spora grupa z tamtej ekipy zaistniała na centralnym poziomie. Żeby nie być gołosłownym wymienię część piłkarzy: Bartosz Biel, Artur Bogusz, Mateusz Cholewiak, Jakub Kiełb, Krystian Nowak, Mariusz Rybicki, czy Sebastian Zalepa…

Po pewnym czasie, jak sobie patrzyłem na ludzi z tamtej ekipy, to faktycznie jest pewien powód do dumy, że tylu z nas w jakimś stopniu w piłce zaistniało, a byliśmy wtedy drużyną 3-ligową. To nie były łatwe czasy, ale to pewnie też w pewien sposób wpłynęło na to, że taka duża grupa dotarła do poziomu Ekstraklasy bądź 1 ligi. Bez wątpienia tworzyliśmy charakterną ekipę.

Taką i do tańca i do różańca?

Cięższe czasy powodowały taką jedność naszej grupy, przez co radziliśmy sobie lepiej na boisku, ale i poza nim (uśmiech). Potrafiliśmy się fajnie bawić, mam dużo zwariowanych wspomnień, ale przede wszystkim wiedzieliśmy, kiedy na co możemy sobie pozwolić. Jak był czas na trening, to ciężko pracowaliśmy i każdy dawał z siebie 100 procent.

Twoim kolejnym krokiem była 2-ligowa Calisia Kalisz. To było dobre miejsce do tego, aby zrobić następny krok?

Do Kalisza trafiłem za trenera Grzegorza Dziubka, który dał mi szansę gry. Myślę, że to był jeden z moich najlepszych sezonów i moim zdaniem wtedy mogłem trafić na wyższy poziom. W Kaliszu sporo się nauczyłem, co na pewno pomogło mi w dalszej przygodzie z piłką.

A jak się żyło w Kaliszu?

Powiem szczerze, że w porządku, aczkolwiek dużo czasu spędzałem podróżując w okolicach Kalisza, bo miałem tam sporo znajomych. W samym Kaliszu nie byłem aż tak bardzo zakochany i pewnie nie jest to miejsce, gdzie chciałbym wrócić i zamieszkać.

Następny sezon to Tur Turek, krótki epizod z Łódzkim Klubie Sportowym i znów Tur…

To był czas, kiedy ŁKS miał swoje problemy, a jego losy wisiały na włosku. Ostatnią deską ratunku miał być w pewnym sensie SMS Łódź, z którego się wywodziliśmy, a sporo z nas grało w Turku i po porozumieniu z naszym prezesem Januszem Matusiakiem powstało coś w rodzaju fuzji Tur-ŁKS. Nie mogliśmy może liczyć na jakieś duże wynagrodzenia, ale to był poziom 1 ligi, a więc ogromna szansa na pokazanie się szerszej publiczności. Chyba zagraliśmy ostatecznie 3 mecze, ŁKS ogłosił upadłość i trzeba było wracać do Tura…

W szatni ŁKS-u w tym krótkim czasie spotkałeś jednak kilka ciekawych postaci…

Już sam fakt bycia w tym klubie, świadomość jakie nazwiska przewijały się przez tę szatnię, to wszystko działało na wyobraźnię. Jak ja przyszedłem to był jeszcze w drużynie choćby Bogusław Wyparło, a więc człowiek pamiętający też te lepsze czasy ŁKS-u.

Następny sezon to powrót do Calisii Kalisz, ale tylko na rundę…

To był dla mnie trochę taki moment kryzysowy. Byłem bliski podpisania umowy z Widzewem Łódź, pojechałem nawet na obóz z drużyną prowadzoną przez trenera Radosława Mroczkowskiego. Myślałem, że spełniają się moje marzenia i zostanę piłkarzem ekstraklasowym, było już bardzo blisko, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło i zostałem trochę na lodzie. Zależało mi na tym, aby zostać chociaż na poziomie centralnym, szukałem miejsca, gdzie się będę mógł zaczepić i Calisia wyciągnęła do mnie rękę. W tamtym czasie wielu moich kolegów dało sobie spokój, bo w klubie były problemy finansowe i można powiedzieć, że grało się za darmo, ale ten 2-ligowy poziom we mnie spowodował, że postanowiłem zacisnąć zęby i jeszcze poczekać na swoją szansę. I ta niebawem nadeszła.

Tak się wszystko poukładało, że po tym jak odchodziłeś z Calisii i Tura, te kluby przestawały istnieć…

Jak już wspomniałem był to trudny czas. Z jednej strony fajny, bo miałem okazję grać na poziomie 2-ligowym i w młodym wieku sprawdzać się z lepszymi piłkarzami, ale z drugiej, jeśli chodzi o sprawy czysto materialne, to te nie były na zbyt wysokim poziomie i trzeba było się wykazać silną wolą, aby pokazywać się z dobrej strony.

Tobie się to udało, bo przeszedłeś do 1-ligowej Puszczy Niepołomice…

Zostałem przez Puszczę zaproszony na tydzień, aby pokazać swoje umiejętności. Zagrałem w sparingach z ekstraklasowymi rywalami i trenerzy Dariusz Wójtowicz i Dariusz Romuzga zdecydowali, że przydam się drużynie. Można powiedzieć, że wtedy zaczęła się dla mnie ta poważniejsza piłka i szansa, którą zamierzałem wykorzystać.

Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to niemożliwe, ale, w Niepołomicach byłeś wcześniej, niż trener Tomasz Tułacz (uśmiech)…

(śmiech) A jeszcze zdążyłem z nim pracować przez sześć lat. Tak, trener Tułacz nie był pierwszy w Niepołomicach (śmiech).

Ten pierwszy Twój sezon w Puszczy zakończył się spadkiem. Nie poczułeś się trochę, jakbyś wpadł z deszczu pod rynnę?

Ten sezon, zakończony spadkiem, dał mi bardzo dużo, a ja wciąż widziałem dla siebie możliwość rozwoju, a klub także chciał, abym w dalszym ciągu reprezentował jego barwy. Z perspektywy czasu na pewno mogę powiedzieć, że dobrze się stało, że tam zostałem.

W końcu jednak wspomniany wcześniej trener Tułacz zawitał do Niepołomic i zaczęły się najlepsze lata dla tego klubu…

Pod jego wodzą Puszcza zaczęła się piąć w górę i zaczęła się rozwijać na każdym szczeblu. Ja jeszcze pamiętam stary stadion, a z czasem i to się poprawiło i to zdecydowanie. Wyjątkowe w tym klubie było to, że wszystko, co prezesi obiecali było dotrzymywane. Zawsze wywiązywali się ze swoich zobowiązań. Do dzisiaj ich to cechuje i dla mnie jest to wyjątkowe.

Jak wiadomo, futbol trenera Tułacza często nie należy do za bardzo efektownych, ale jest za to bardzo skuteczny. Skoro tyle lat spędziłeś w tym klubie to musiało Tobie odpowiadać…

Z trenerem Tułaczem nie pracowało się łatwo i nie ukrywam, że czasami nie zgadzałem się z pewnymi rzeczami i niektórych z nich nie rozumiałem na danym etapie. Generalnie refleksję mam jednak taką, że trener Tułacz na pewno dał mi więcej, niż zabrał. Z perspektywy czasu jestem więc mega wdzięczny, że na niego trafiłem.

W końcu zdecydowałeś się zmienić klub i trafiłeś do Stali Rzeszów. To nie była pewnie łatwa decyzja, bo zamieniałeś 1 ligę na 2…

Czułem, że w Niepołomicach jestem już tak długo i uznałem, że trzeba coś zmienić. Słyszałem, że Stal Rzeszów jest klubem, w którym będę mógł się rozwinąć jako piłkarz. Wiedziałem też, że klub ma długofalowy plan i intuicyjnie czułem, że to będzie dobre miejsce, nawet kosztem ligi.

Z jednej strony ze Stalą świętowałeś awans do Fortuna 1 Ligi, ale jestem przekonany, że personalnie, będąc bardzo ambitnym człowiekiem, więcej się spodziewałeś po pobycie w Stali…

W pierwszym sezonie można powiedzieć, że grałem wszystko, a z meczu na mecz czułem się coraz lepiej i stawałem się lepszym zawodnikiem. Z czasem zacząłem grać mniej, ale ja zawsze dawałem z siebie 100 procent. Może nie byłem jakimś wielkim kreatorem gry, ale charakteru nikt mi nie odmówi. Śmiało mogę stanąć przed lustrem i powiedzieć „Marcel, dałeś z siebie wszystko”. Myślę, że jedną z moich ważniejszych zalet było to, że nie miewałem wahań formy, że ja dawałem taką stabilność. Nawet kiedy wchodziłem na boisko po dłuższej przerwie od występów. To pokazywało, że profesjonalnie podchodziłem do swoich obowiązków i zawsze byłem gotowy na swoją szansę.

Do Stali trafiłeś zimą 2020 roku, kiedy trenerem był Janusz Niedźwiedź. Długo jednak nie mieliście okazji ze sobą współpracować…

Nie ukrywam, że byłem zainspirowany osobą trenera Niedźwiedzia i czułem, że on może mi dać to, czego ja potrzebuję. Już na początku naszej wspólnej pracy to się potwierdziło. Szkoda, że tak krótko współpracowaliśmy, bo widziałem duże możliwości pomocy z jego strony. Taka już jednak jest piłka. Ja do dzisiaj jednak pamiętam to, co mi przekazywał ten trener.

Rok 2020 to, jak dobrze pamiętamy, pandemia. Jaki to był dla Ciebie czas?

Tak naprawdę skupiłem się wtedy na możliwościach, a nie na pandemii. Śmiało mogę powiedzieć, że właśnie wtedy zrobiłem największy progres, jeśli chodzi o moją osobę, bo miałem bardzo dużo czasu, aby się rozwijać w różnych kierunkach. Tamten czas postrzegam więc jako trampolinę dla rozwoju osobistego.

Można więc użyć takiego skrótu, że gdyby nie pandemia, to tak wcześnie nie zostałbyś trenerem?

W jakiś sposób na pewno się to łączy.

Teraz jesteś po drugiej stronie rzeki. Jak się tam czujesz po tych pierwszych miesiącach?

Dziękuję, bardzo dobrze (uśmiech). Na pewno czuję większy spokój wewnętrzny, ponieważ nie ma takiej presji na mnie, że każdego dnia musisz być przygotowany i gotowy na duży wysiłek oraz wyzwanie. Na razie więc pod tym względem bardziej odpoczywam i nie ciągnie mnie, jak już wspominałem na początku, do grania. W samej pracy w roli trenera jestem mega zainspirowany tym, co zobaczyłem w pokoju trenerskim i pracą tych ludzi w Akademii. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy, że na tym etapie mojego życia jestem w tym miejscu i podjąłem tę decyzję.

Praca z młodzieżą, to jest to, co chciałbyś robić, czy z czasem myślisz o seniorskiej piłce?

Przyszłościowo chciałbym pracować z seniorami i mam swoje cele oraz marzenia z tym związane, aczkolwiek wiem, że piłka nożna jest tak obszerną dziedziną, że fajnie jest dotknąć każdego z jej obszarów. Chcę ze wszystkiego wyciągać coś dla siebie.

Na swojej drodze spotkałeś wielu trenerów. O którymś z nich możesz powiedzieć, że chciałbyś być właśnie jak on?

Każdy z trenerów miał swoje blaski i cienie, a ja do swojego warsztatu chcę dodawać to, co było u nich najlepsze, aczkolwiek nie chcę nikogo naśladować, tylko chcę kreować swoją osobę, mieć swój styl i inspirować zawodników czy też innych trenerów. Jeśli chodzi o samo pytanie, to nie potrafię wymienić takiego jednego trenera.

Jakie masz zainteresowania poza piłkarskie?

To trochę temat na osobny wywiad (uśmiech). Bardzo interesują mnie kwestie rozwoju osobistego w kontekście zdrowia, treningu, ale też relacje interpersonalne czy dietetyka. Lubię również psychologię i filozofię. Jest to więc szerokie spektrum zainteresowań. Wszystko sprowadza się do tego, aby być po prostu lepszym człowiekiem i trenerem.

Wiem, że wolny czas lubisz spędzać też aktywnie…

Na ten moment mniej, bo, jak mówiłem, od gry w piłkę odpoczywam. Moje jedyne aktywności teraz to jazda na rowerze, deskorolce oraz spacery z żoną oraz dzieckiem. Na razie chcę odpocząć od większego wysiłku, bo jeśli człowiek zda sobie sprawę, że od siódmego roku życia codziennie trenował, z czasem był to duży wycisk dla ciała, ale i psychiki, to potrzebny jest pewien reset. Aha, lubię też oczywiście chodzić po górach.

Bieszczady w końcu odwiedziłeś?

No właśnie czekam aż mi powiesz, że jedziemy (śmiech).

Moja córka musi trochę podrosnąć. Może za rok?

To jesteśmy umówieni. Aż się wstyd przyznać, że jeszcze nie byłem w Bieszczadach, mając je w zasadzie pod nosem.

Jako młody chłopak, a może i trochę starszy uprawiałeś też inne dyscypliny, czy od zawsze liczyła się tylko piłka nożna?

W czasach szkoły podstawowej było tego sporo, jak pewnie u większości. Był tenis stołowy, siatkówka, biegi przełajowe, pływanie czy badminton i w każdej z tych dyscyplin czułem się bardzo dobrze. Te dyscypliny dawały mi dużo radości i myślę, że pomogły mi w przygodzie z piłką. Tak naprawdę zawsze liczył się jednak tylko futbol.

Już na koniec. Największy wariat jakiego spotkałeś na swojej piłkarskiej drodze?

Mam dwóch takich kandydatów – Łukasza Staronia i Piotrka Stawarczyka. To były osoby, które mogę nazwać pozytywnymi wariatami, takimi, to już padło w tej rozmowie, i do tańca i do różańca (uśmiech).

Najlepszy piłkarz, z którym dzieliłeś szatnię?

Patryk Małecki był taką osobą, która zrobiła na mnie wrażenie, a sukcesy, jakie osiągnął w piłce też działają na wyobraźnię. Dawid Nowak też był piłkarzem, może już po kontuzjach, po którym było widać duże umiejętności i inny poziom rozumienia gry. Generalnie na swojej drodze spotkałem wielu bardzo dobrych zawodników, ale wymienię tych dwóch.

A taki przeciwko któremu grałeś?

Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie Luquinhas z Legii Warszawa, ale też Semir Stilić w swoich najlepszych czasach, czy Miro Radović. Można powiedzieć, że miałem okazję grać przeciwko tym topowym pomocnikom z naszej ligi. Z takich mniej oczywistych wyborów, to podobał mi się Kante z Legii. Sprawił mi wiele problemów i czułem różnicę zarówno fizyczną jak i piłkarską.

Najnowsze aktualności