Wszystkie aktualności

WYWIADÓWKA #15 | Sebastien Thill: Strzelony gol i wygrana na Bernabeu to było coś niesamowitego

wtorek, 28/05/2024

O popularności sportu w Luksemburgu. O łączeniu gry w piłkę z inną pracą. O infrastrukturze w Mołdawii. O bramce zdobytej przeciwko Realowi Madryt. O grze w Hansie Rostock. O życiu w Rzeszowie. O tatuażach. O życiu z żoną na odległość. O grze w reprezentacji kraju. O marzeniach… O tym wszystkim przeczytacie w kolejnej Wywiadówce, której bohaterem jest Sebastien Thill, pomocnik Stali Rzeszów.

Kiedy zrobiłeś sobie pierwszy tatuaż?

Jeśli dobrze pamiętam, miałem wtedy 15 lat. Można powiedzieć, że zacząłem dosyć wcześnie.

Już wtedy wiedziałeś, że to na pewno nie jest ostatni tatuaż?

Raczej tak nie podchodziłem do tego. Jasne, tak się mówi, że jak zrobisz jeden, to od razu chcesz następny, ale ja się nad tym nie zastanawiałem. Chciałem po prostu zrobić ten pierwszy, a później… były kolejne (uśmiech).

Któryś z nich jest dla Ciebie najważniejszy?

Podoba mi się każdy z moich tatuaży, ale tak, jest kilka, które znaczą coś więcej. Część z nich była więc robiona z jakiejś powiedzmy okazji, a inne, bo mi się po prostu podobały.

Można powiedzieć, że jest to Twój nałóg?

Lubię tatuaże, więc chyba tak (śmiech).

Żona nigdy nie miała nic przeciwko temu?

Jak się poznaliśmy to już miałem tatuaże, więc wiedziała, kogo bierze (śmiech). Nie ma z tym najmniejszego problemu.

Pewnie nie wszyscy o tym wiedzą, ale Twoja żona też jest sportowcem i gra w koszykówkę. W związku z tym żyjecie na odległość. Domyślam się, że nie jest to najbardziej komfortowa sytuacja?

Zdecydowanie, nie jest to takie proste, aby żyć na odległość, a tak wyglądały nasze ostatnie cztery lata. Nie mieliśmy więc wiele czasu, aby spędzać go razem. Niedawno żona rozegrała jednak ostatni mecz i przyleciała do mnie. Postaramy się więc nadrobić ten czas, kiedy się nie widzieliśmy. Jestem z tego powodu naprawdę bardzo szczęśliwy.

Jak się poznaliście?

Można powiedzieć, że dzięki piłce nożnej, bo moja żona bardzo lubiła oglądać mecze. Jak się poznaliśmy to zaczęliśmy do siebie pisać, potem się spotykaliśmy i poszło (uśmiech).

Oboje jesteście sportowcami i na pewno macie mocne charaktery. Do kogo należy ostatnie zdanie?

Zazwyczaj do mnie, ale czasami potrafię przyznać rację. Wtedy jest bardzo szczęśliwa (śmiech).

A jak zapytam Twoją żonę to mi to potwierdzi?

Wtedy zapewne usłyszysz, że to ona ma ostatnie słowo (śmiech).

Skoro na co dzień mieszkasz sam, to jak sobie radzisz w kuchni?

Codziennie chodzę do restauracji (śmiech). Jak już sam w domu coś przygotowuję to są to raczej prostsze potrawy, czyli omlet, ryż czy makaron.

Jak spędzasz wolny czas, kiedy jesteś sam?

W takiej sytuacji dużo odpoczywam w domu, bo po treningu zawsze trzeba złapać oddech. Staram się też jednak spędzać czas ze znajomymi. Umawiamy się więc na kawę czy na posiłek na mieście. W domu sporo też oglądam telewizję czy Netflixa.

Piłka nożna jest popularna w Luksemburgu?

Myślę, że pod tym względem nie różnimy się za bardzo od innych krajów i ludzie z Luksemburga bardzo lubią piłkę nożną. Lubimy też koszykówkę, ale zdecydowanie numerem jeden jest piłka. Z innych sportów ludzie wybierają jeszcze siatkówkę. Ja przykładowo grałem jeszcze w tenisa. Jak mówiłem, u nas jest podobnie, jak w innych krajach.

Piłkarzowi z Twojego kraju nie jest jednak łatwo się wybić?

Wierzę, że możemy w ten sposób mówić w czasie przeszłym, ale faktycznie jeszcze kilka lat temu nie było to takie oczywiste, że piłkarz z mojego kraju wyjedzie grać zagranicę. Pod tym względem wiele się zmienia, od kiedy nasza reprezentacja zaczęła spisywać się coraz lepiej. Obecnie wielu naszych zawodników gra poza naszym krajem. Myślę więc, że teraz jest już naszym piłkarzom łatwiej się wybić.

Tobie się udało już kilka lat temu…

Zadecydował o tym trochę zbieg okoliczności. Ja wcale nie myślałem o tym, aby wyjeżdżać, ale zadzwonił do mnie kolega, który grał w Rosji i powiedział, że potrzebują „10”. Przemyślałem ten temat, poleciałem i zdecydowałem się podpisać kontrakt.

A jak zaczęła się Twoja przygoda z piłką?

Można powiedzieć, że od dziecka mi towarzyszyła piłka nożna, bo grali w nią zarówno mój tata, jak i mama. Miałem więc z nią kontakt codziennie. No i w końcu sam zacząłem grać i w zasadzie nie rozstawałem się z futbolówką.

Miałeś idoli?

Tak, tak, byli nimi Zinedine Zidane i Bastian Schweinsteiger. To ze względu na tego drugiego występuję zresztą z numerem 31 i jestem fanem Bayernu Monachium.

A może dalej kogoś podpatrujesz?

Teraz już raczej nie. Jeśli chodzi o idoli to będzie ta wspomniana przeze mnie wcześniej dwójka. Oczywiście jest teraz wielu świetnych zawodników, których lubię oglądać jak Kevin De Bruyne czy Jude Bellingham, ale nie mogę ich nazwać moimi idolami.

Jak trafiłeś do swojego pierwszego klubu?

Wszystko zaczęło się w mojej miejscowości w Rodange, a później się przeniosłem i przez większość czasu grałem dla Niedercorn.

No i łączyłeś grę w piłkę z inną pracą…

Tak, byłem również greenkeeperem. Należy pamiętać, że w Luksemburgu liga jest półprofesjonalna i trzeba było to łączyć z pracą. Rano normalnie więc pracowałem, a później szedłem na trening.

Jaki jest poziom piłki ligowej w Twoim kraju?

Myślę, że pierwsze pięć drużyn jest na dobrym poziomie, a reszta na trochę niższym (uśmiech). Liga nie jest w pełni profesjonalna, a stadiony i infrastruktura to nie to, co w Polsce. Po prostu jest bardziej amatorsko, niż tutaj. Jakbym miał ocenić poziom, to moim zdaniem te najlepsze drużyny nie spadłyby z polskiej 1 ligi.

W Twoim przypadku w końcu przyszedł czas, aby opuścić Luksemburg i, jak już mówiłeś, trafiłeś do Rosji, ale tylko na jedną rundę. To był niewypał?

Nie do końca nie wypał, ale były tam problemy z pieniędzmi i dlatego zdecydowałem się wyjechać. Zaczęli tam grać sami młodzi zawodnicy i w zasadzie każdy odszedł, ja również.

Tambow, w którym grałeś leży w środku Rosji, kawał drogi od Twojego domu. Jak się tam żyło?

My nie graliśmy w Tambowie, bo tamten stadion nie był przystosowany do rozgrywek w najwyższej lidze, tylko w Sarańsku i tam też mieszkaliśmy. Za każdym razem gdy leciałem do domu czy na zgrupowanie reprezentacji kraju to faktycznie ta odległość była ogromna. Było tym trudniej, że był to czas pandemii i nikt z zewnątrz nie mógł mnie odwiedzać. Przyznam, że nie był to najprostszy z możliwych pierwszych kroków do zagranicznej przygody.

Nie zraziłeś się jednak do wschodnich krajów, bo następny był Sheriff Tyraspol z Mołdawii…

O tym klubie mogę powiedzieć tylko dobre rzeczy. Tam mają wszystko, co jest potrzebne. To duży klub, który od kilku lat gra regularnie w fazach grupowych europejskich pucharów, czy to w Lidze Mistrzów, Lidze Europy czy Lidze Konferencji Europy. Ten klub ma dziesięć boisk treningowych i trzy stadiony! Na terenie całego kompleksu każdy z zawodników ma swój pokój, gdzie może odpocząć między treningami. To naprawdę robiło wrażenie.

A jak to się stało, że trafiłeś właśnie do klubu z Mołdawii? Nie jest to najpopularniejszy kierunku dla zawodników z zachodu…

Liga oczywiście nie jest popularna, ale, jak już mówiłem, klub robi ogromne wrażenie. Dostrzegłem szansę, że z Sheriffem mogę mieć szansę na grę w europejskich pucharach i zdecydowałem się tam pojechać. Zdecydowanie nie żałuję tamtej decyzji.

Myślę, że miałeś okazję zobaczyć sporo „ciekawych” miejsc w Mołdawii…

Sam Tyraspol to nie do końca Mołdawia, wiadomo o co chodzi. Przyznam, że w tym kraju nie brakowało miejsc, do których na pewno nie udałbym się na wakacje, czy by tam zamieszkać. Podobne odczucia mieli moi znajomi i jak za pierwszym razem przyjeżdżali do mnie do Rzeszowa to spodziewali się czegoś podobnego, ale zostali bardzo pozytywnie zaskoczeni. Polska to zdecydowanie inny kraj, niż Mołdawia.

Jaka jest infrastruktura w tym kraju?

Jeśli chodzi o Sheriff to, jak mówiłem, to jest coś niesamowitego. Myślę, że niektóre kluby z Bundesligi nie mają tego, co mają w Tyraspolu. Reszta klubów zdecydowanie jednak odstaje pod tym względem. Mają stare i małe stadiony. Mołdawia nie należy do najbogatszych krajów, więc to nie może dziwić.

A Tyraspol jakim jest miastem?

To ładne, ale stare miasto. Myślę, że w Polsce miasta tak wyglądały pewnie 30 czy 40 lat temu, wiesz, jak wszystko było jeszcze stare. Jest tam jednak kilka fajnych miejsc, które warto zobaczyć, czy dobrych restauracji, gdzie można bardzo fajnie zjeść. Mam naprawdę z tego miasta świetne wspomnienia.

Sportowo też wszystko się zgadzało. Sezon 2021/2022, najpierw w eliminacjach Ligi Mistrzów pokonaliście rywali z Albanii i Armenii. Później poprzeczka poszła w górę, bo graliście z Crveną Zvezdą Belgrad, a w ostatniej rundzie z Dinamo Zagrzeb. To już były dwie poważne firmy…

W przypadku pierwszych rund zawsze dostajesz mniejsze drużyny, ale pamiętajmy, że wtedy Sheriff nie zaliczał się do tych dużych. Ostatecznie dwie pierwsze rundy przeszliśmy dosyć łatwo, a później czekała nas rywalizacja z Crveną Zvezdą Belgrad. To już była wielka walka i udało nam się awansować dalej. W ostatniej rundzie u siebie wygraliśmy z Dinamo Zagrzeb 3-0, w rewanżu było 0-0 i o naszej drużynie zrobiło się głośno. Dla nas to był ważny i wyjątkowy moment. Pierwszy raz w historii klub awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów i było to coś niesamowitego.

Wiesz kto w Stali Rzeszów jest fanem Crveny?

„Proki”. Chwilę pogadaliśmy o tamtym dwumeczu (uśmiech).

Kiedy poczuliście, że możecie zrobić coś naprawdę wielkiego?

To wszystko układało się kapitalnie, bo nie przegraliśmy żadnego z dziesięciu pierwszych meczów tamtej edycji. Ośmiu w eliminacjach i dwóch już w fazie grupowej. Nikt nie wywierał jednak na nas żadnej presji. Wiedzieliśmy, że mamy dobry zespół, ale też zdawaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy kopciuszkiem w całym towarzystwie. Każdy z nas dawał z siebie więcej niż sto procent i mieliśmy tego efekty.

Co poczułeś, jak w fazie grupowej wylosowaliście Szachtar Donieck, Real Madryt i Inter Mediolan?

Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że przeciwko Realowi czy Interowi będzie bardzo ciężko cokolwiek ugrać, bo to bez wątpienia czołowe drużyny świata. Wiedzieliśmy za to, że jak będziemy grać swoje, to możemy ugrać punkty w meczach z Szachtarem. No i na początek u siebie ich pokonaliśmy, a później przyszły bonusowe punkty za Real Madryt (śmiech).

Byliście skazywani na pożarcie, a wy w tej trudnej grupie ugraliście 7 punktów…

Tak, to był bardzo dobry wynik w tej wymagającej grupie. Zajęliśmy ostatecznie 3. miejsce, co, patrząc na to, że byliśmy najmniejszym klubem w tamtej edycji, było mega sukcesem. Przecież wyprzedziliśmy uznany Szachtar Donieck. Tak, to było coś niesamowitego.

Wygraliście na wyjeździe z Realem Madryt. To był szok…

Dla nas również (śmiech). Myślę, że to był szok dla wszystkich, szczególnie, że graliśmy na Santiago Bernabeu. Niesamowite było już to, że w ogóle mieliśmy okazję zagrać na jednym z największych stadionów świata, przeciwko pewnie największemu klubowi świata, a my jeszcze tam wygraliśmy. Kiedy zaczęło do nas docierać, że to się stało naprawdę, to człowiek faktycznie pomyślał, że zrobiliśmy coś wspaniałego. No a ja jeszcze zdobyłem jedną z bramek. Tak, to było niesamowite uczucie. Myślę, że warto tutaj dodać, że w tamtej edycji Real Madryt na koniec wygrał Ligę Mistrzów, a w fazie grupowej jako jedyni ich pokonaliśmy.

Ile razy odtwarzałeś sobie gola strzelonego Realowi Madryt?

W pierwszych dniach wielokrotnie (uśmiech). Bardzo wielu znajomych też mi przysyłało filmiki z bramką, więc było tego naprawdę sporo. To był niesamowity gol i dalej od czasu do czasu lubię sobie go oglądnąć.

Kolejny mecz z Interem Mediolan to znów Twoja bramka, ale tym razem bez happy endu…

Tak, ale ja trafiłem na 1-1, więc był to ważny gol (uśmiech). Oczywiście na koniec nie mógł tak cieszyć, jak ten zdobyty w Madrycie, bo jednak przegraliśmy.

Generalnie, tamte występy w Lidze Mistrzów to była przygoda życia?

Każdy zawodnik marzy o tym, aby grać w reprezentacji swojego kraju, a jeśli chodzi o rozgrywki klubowe, żeby móc mierzyć się z najlepszymi, czyli w Lidze Mistrzów. To jest spełnienie marzenia, zwłaszcza dla piłkarza z Luksemburga. Na razie mamy tylko trzech piłkarzy, którzy zagrali w Lidze Mistrzów, więc jest to dla mnie duża rzecz i coś niesamowitego.

Po tamtym sezonie w Lidze Mistrzów na pewno nie brakowało ofert. Dlaczego zdecydowałeś się na Hansę Rostock z 2 Bundesligi?

W tamtym momencie zmieniałem agenta, wszystko się przeciągało i pewnie niektóre oferty mi przepadły, a o innych mogłem nawet nie wiedzieć. Wszystkie kluby już się przygotowywały do sezonu, a ja dalej siedziałem w domu. Jak więc przyszła propozycja z Hansy, to przyjąłem warunki i zostałem piłkarzem tego klubu.

W tym klubie nie wszystko potoczyło się po Twojej myśli…

Wszystko źle się dla mnie zaczęło, bo już w pierwszym meczu doznałem kontuzji, a do tego moja drużyna mniej grała w piłkę, a więcej było walki i tego typu cech. Początkowo dostawałem szanse, ale wyniki się nie zgadzały i zaczęli stawiać na innych piłkarzy, którzy przecież też wiedzą o co w tym sporcie chodzi. Ja miałem pewne problemy z przystosowaniem się do stylu i sposobu gry. Nie pograłem więc może za wiele, ale na pewno przez tamten rok wiele się nauczyłem.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że dokonałeś złego wyboru…

Tak, z tej perspektywy można się pokusić o taki wniosek, ale nic nie jest takie proste. Kiedy taki duży klub zgłasza się po ciebie, po chłopaka z Luksemburga, to czujesz, że to duża szansa. Wcześniej przecież Bundesligę czy 2 Bundesligę mogłem oglądać tylko w telewizji, a tak miałem okazję to poczuć na własnej skórze. Niesamowitą atmosferę na stadionie, masę kibiców, to robiło ogromne wrażenie.

Do Stali Rzeszów trafiłeś właśnie z Hansy Rostock. Jak do tego doszło?

W Hansie grałem w drugiej drużynie i szukałem innego klubu. Zgłosiła się do mnie Stal, odbyliśmy fajną rozmowę, bardzo spodobał mi się ten projekt, że klub stawia mocno na młodszych zawodników. Młodzi też jednak potrzebują wokół siebie doświadczonych i odpowiadała mi taka rola, bo lubię pomagać młodszym kolegom i staram się, aby stawali się lepszymi piłkarzami. Można powiedzieć, że byłem niejako do takiej roli przyzwyczajony, bo w Niemczech w drugim zespole grają chłopaki do lat 23, a tylko trzech może być starszych. Zdecydowałem się więc przyjechać do Rzeszowa.

Jak się żyje w Rzeszowie

Jak przyjechałem tutaj pierwszy raz byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Moja wiedza na temat Polski nie była zbyt duża. Wiedziałem, że Warszawa i Kraków są ładnymi miastami, ale reszta, tak sądziłem, jest bardziej jak te w Mołdawii. A jak przyjechałem okazało się, że jestem w sporym błędzie. Rzeszów to takie połączenie miasta nowoczesnego ze starym. Każdy kto przyjeżdża do mnie w odwiedziny pierwszy raz jest tak samo zaskoczony.

Masz ulubione miejsca w naszym mieście?

Mam kilka restauracji, do których chodzę regularnie. Czasami jadę do SPA czy pospaceruję nad rzeką. W Rzeszowie nie brakuje miejsc, gdzie można fajnie odpocząć, pospacerować czy spotkać się z przyjaciółmi. Generalnie rzecz biorąc jest tutaj wszystko, co potrzebne.

Jak oceniasz potencjał Stali Rzeszów?

Ten klub ma naprawdę duży potencjał, zwłaszcza, że jest tutaj dużo dobrych młodych chłopaków. Trzeba być jednak cierpliwym, bo młodzi muszą zebrać niezbędne doświadczenie i cały czas się dużo uczyć. To, jak Stal stawia na młodych jest jednak świetne.

Masz dwóch braci, wszyscy jesteście piłkarzami i gracie w reprezentacji. Bracia Thill trzęsą luksemburską piłką? (uśmiech)

To na pewno coś wyjątkowego, aczkolwiek jeszcze nie mieliśmy okazji we trzech zagrać razem na boisku. Naszym marzeniem jest wystąpić wspólnie, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. No i z jednym z braci występujemy na tej samej pozycji, dlatego nie będzie pewnie łatwo o spełnienie tego, ale wierzę, że kiedyś nam się to uda.

Myślę, że dobrze pamiętasz swój debiut w narodowych barwach…

Pamiętam i to dobrze. Miałem wtedy chyba 21 lat, na boisko wszedłem dosyć późno, ale zdołałem zdobyć bramkę, jedyną w tym meczu, która dała nam wygraną 1-0 z Macedonią Północną. To piękne wspomnienie i takich rzeczy się nie zapomina.

W kadrze grałeś przeciwko choćby Cristiano Ronaldo. Jest to też rodzaj spełnienia marzeń?

Może nie spełnienie marzeń, ale na pewno nie każdy masz szansę zagrać przeciwko niemu, czy innym wielkim piłkarzom. A ja miałem okazję oglądać go z bliska siedząc na ławce dla rezerwowych, a także mierzyć się na boisku. To też szansa, aby z bliska zobaczyć, jak się rusza, jak gestykuluje, jak rozmawia z kolegami z drużyny. To też na pewno kolejne doświadczenie, bo przecież Ronaldo to jeden z największych graczy w historii i mogąc z nim rywalizować można się też wiele nauczyć.

To on zrobił na Tobie największe wrażenie, czy może ktoś inny?

Grałem też przeciwko Haalandowi. Duży facet (śmiech). Chyba jednak faktycznie postawię na Ronaldo.

Czujesz, że życiowa szansa Wam przeszła koło nosa? Mam oczywiście na myśli mecz barażowy z Gruzją…

To był pierwszy raz, kiedy Luksemburg miał okazję zagrać taki mecz. Staraliśmy się, jak mogliśmy, daliśmy z siebie wszystko, ale się nie udało. Będziemy kontynuować naszą pracę i walczyć o to, aby zakwalifikować się następnym razem.

Masz jeszcze jakieś marzenia związane z piłką nożną?

Oczywiście, że tak. Choćby wspomniane przed chwilą zakwalifikowanie się z reprezentacją na dużą imprezę. To na pewno nie tylko moje marzenie, ale każdego piłkarza z mojego kraju. To duże marzenie każdego z nas.

Na co dzień interesujesz się piłką, czy nie do końca?

W sumie nie, ale czasem ciężko od tego uciec. Idziesz na kawę z kolegami to o czym rozmawiacie, oczywiście o piłce (śmiech). Jak jesteś piłkarzem też dużo oglądasz meczów, tak już po prostu jest.

Jaki był najlepszy piłkarz, z którym dzieliłeś szatnię?

Chyba postawię na Adama Traore z Sheriffa Tyraspol.

Najnowsze aktualności