Wszystkie aktualności

WYWIADÓWKA #17 | Krzysztof Bąkowski: Najlepsi, przeciw którym grałem? Bellingham i Musiala

środa, 27/11/2024

Co obiecał babci i właśnie to realizuje? Czy jego tata jest surowym recenzentem? Jak znosił rozłąkę z rodziną? Co go zaskoczyło przed meczem z Villareal? Co najmilej wspomina z Dubaju? Kiedy myślał o rzuceniu piłki nożnej? Jakie wrażenie robili Bellingham i Musiala? O wdzięczności wobec Stali Rzeszów, a także między innymi o grze w reprezentacji młodzieżowej oraz o Michale Probierzu i Adamie Nawałce przeczytacie w kolejnej Wywiadówce, której bohaterem jest Krzysztof Bąkowski.

Jak wspominasz swoje dzieciństwo spędzone w Poznaniu?

Moje dzieciństwo było bardzo rodzinne, w związku z tym mam wiele wspomnień ze wspólnego czasu spędzanego z rodzicami i siostrą, ze wspólnych wyjazdów. Mieliśmy to szczęście, że rodzice zabierali nas na wakacje w różne zakątki świata i miałem okazję zobaczyć wiele miejsc. Myślę, że to dzieciństwo ukształtowało mnie jako człowieka.

Od zawsze chciałeś być piłkarzem?

Jak miałem pięć lat powiedziałem rodzicom, że chciałbym trenować piłkę nożną. Nie miałem wtedy żadnych klubowych specyfikacji, a najbliżej naszego miejsca zamieszkania było do klubu mieszczącego się w miejscowości Suchy Las i tam trafiłem. Na boisko miałem 2 kilometry z domu. W sumie to nie wiem, czy chciałem być piłkarzem, bo wszystko potoczyło się jakoś tak naturalnie. Z upływem czasu widziałem, że dobrze mi idzie, myślę, że rodzice też to widzieli i na pewno mi pomagali. Zresztą do teraz mam ich pełne wsparcie, starają się być na większości moich meczów. Jak już byłem w Lechu Poznań, a konkretniej w akademii we Wronkach i później trenując z pierwszą drużyną poczułem, że to może być mój zawód.

Od razu trafiłeś między słupki?

Początkowo nie byłem bramkarzem, chciałem grać w polu. Na jeden halowy turniej nie dojechał jednak nasz bramkarz, a że ja miałem bluzę, to stanąłem w bramce. Wyszło nieźle i już tak jakoś zostało (uśmiech).

Kto miał największy wpływ na ukształtowanie Ciebie, jako bramkarza?

Jednej takiej osoby na pewno nie wymienię. Powiem tak – generalnie największy wpływ na to mieli trenerzy z Lecha Poznań, a przez te wszystkie lata kilku się ich przewinęło. Na pewno ważny był ten okres spędzony we Wronkach, bo tam już miałem sporo treningów indywidualnych. Można powiedzieć, że po tej drabince w strukturach akademii piąłem się dosyć szybko. Jak jeszcze nie miałem skończonych 17 lat zadebiutowałem na szczeblu centralnym, w 2 lidze. Mogę powiedzieć, że wielu trenerów dołożyło cegiełkę do tego, jakim jestem bramkarzem. Najprościej będzie więc powiedzieć, że to Lech jako klub miał na mnie największy wpływ, a nie konkretny trener.

Jak sam wspomniałeś, masz ogromne wsparcie rodziców w tym co robisz. Nigdy nie było obiekcji ze strony mamy? Pytam, bo wiadomo, że dla mam zazwyczaj to szkoła jest najważniejsza?

To u mnie tak nie było. W moim przypadku i mama i tata mocno dopingowali, abym grał w piłkę. Za to obiekcje miała babcia (uśmiech). Nie była może wrogo do tego nastawiona, ale mimo wszystko negatywnie. Mówiła, że szkoła jest najważniejsza, że muszę się dobrze uczyć i pójść na studia. No i śmieję się z babcią z tego do teraz, a w tym momencie zacząłem studia i obiecałem jej, że je skończę. Wcześniej zapewniałem ją, że uda mi się połączyć granie w piłkę z edukacją, żeby ona też była zadowolona.

Czyli na studia poszedłeś ze względu na babcie?

(śmiech) Trochę tak… Chciałem się wywiązać z obietnicy, a staram się być słownym człowiekiem. Sam oczywiście też chciałem iść na studia. Mam sporo czasu po treningach, studia są online, więc nie jest to też jakieś wielkie wyzwanie, bo nie muszę jeździć na wykłady, tylko wystarczy, że odpalę laptopa.

Nigdy nie miałeś problemów z łączeniem szkoły i treningów?

Od czwartej klasy szkoły podstawowej do do trzeciej liceum miałem świadectwo z paskiem, nie licząc jedynie drugiej klasy, bo wtedy trochę odpuściłem edukację. Oczywiście wszystko pozdawałem bez problemów, ale nie miałem średniej na pasek. Tak czy inaczej osiem razy na dziewięć ten pasek był i może nie jest to stuprocentowy wyznacznik, ale jednak jakiś dowód to jest, że nie miałem wtedy problemów z łączniem gry w piłkę i nauki.

Jak wspominałeś, rodzice są Twoimi największymi fanami, a przy tym są również wymagającymi recenzentami?

Tata na pewno tak. Pamiętam, że już od meczów w CLJ U-15 wysyłał mi różne screeny czy filmiki z wpuszczonymi bramkami i zwracał uwagę na pewne kwestie. To było oczywiście tak bardziej na luzie, ale tylko pokazuje, jak tata tym wszystkim od początku żyje. Zresztą mama mówi czasami, że musi wyluzować. Tak więc tata z jednej strony to taki recenzent, ale z drugiej też bardzo dużo mi uświadomił w kwestii dodatkowej pracy, że piłka to nie tylko treningi w klubie, ale choćby praca z fizjoterapeutą czy trenerem od przygotowania motorycznego. Za to jestem na pewno wdzięczny. Śmiejemy się czasem, że do teraz tata musi mi o pewnych rzeczach przypominać (uśmiech). Dużą rolę odgrywa też mama, a moi rodzice świetnie się uzupełniają.

W Twoim przypadku wszystko zaczęło się w małym klubie, później była Warta Poznań, a dopiero jako trzeci był Lech Poznań, który wydaje się takim klubem pierwszego wyboru w Wielkopolsce. Dlaczego u Ciebie było inaczej?

Tutaj dużo do powiedzenia mieli właśnie rodzice. Pamiętam, że na samym początku, jak jeszcze byłem w Sucharach Suchy Las, pojawiło się zainteresowanie Lecha, ale rodzice stwierdzili, że to jeszcze nie jest dobry moment, bo tam też już trenowało się więcej razy w tygodniu itd. W Warcie natomiast treningi były trzy razy w tygodniu i było więcej czasu na różne inne sprawy. Można powiedzieć, że to rodzice podjęli decyzję, że następnym krokiem będzie właśnie Warta. Te dwa lata spędzone w tym klubie to też na pewno był dla mnie cenny czas, bo poznałem tam ludzi, którzy pomogli mi na tej ścieżce. Koniec końców, chcąc celować wysoko w końcu trzeba jednak iść do Lecha, a gra w tym klubie to jednak przywilej dla chłopaka z Wielkopolski. I myślę, że też marzenie każdego. W końcu więc trafiłem do „Kolejorza” i tam pokonywałem kolejne szczeble w akademii.

Akademia Lecha mieści się we Wronkach, a to kawałek drogi od Twojego domu. Dojeżdżałeś czy się przeprowadziłeś do internatu?

Dostałem propozycję, aby od razu pójść do pierwszej klasy gimnazjum do akademii we Wronkach i zamieszkać w internacie. Moi rodzice nie wyrazili jednak na to zgody, bo uznali, że jest na to za wcześnie. Chodziłem więc do prywatnej szkoły w Poznaniu i w tym mieście trenowałem z równoległą grupą, a do Wronek jeździłem tylko na mecze. Można powiedzieć, że to był pewien rodzaj precedensu, bo wcześniej nie było takich przypadków. Tutaj jestem wdzięczny klubowi, że się na to zgodził. W drugiej klasie gimnazjum już sam poczułem, że to ten moment, że jestem gotowy i poszedłem do Wronek. W sumie tam byłem krótko, bo półtora roku, a po tym czasie na treningi z pierwszą drużyną zaprosił mnie trener Adam Nawałka. Moja historia nie była więc typowa, bo przecież wielu chłopaków we Wronkach było po 6 lat, czyli przez cały okres gimnazjum i liceum. Mecze wciąż rozgrywałem we Wronkach, ale byłem przy tym pełnoprawnym zawodnikiem pierwszej drużyny i to z nią trenowałem w Poznaniu.

Jak wspominasz te półtora roku spędzone w internacie?

Przyznam, że początek był trudny. Można z tej rozmowy wywnioskować, że jestem bardzo zżyty z rodziną, a więc dla mnie ta rozłąka była trudna i ciężko to przechodziłem. Z czasem oczywiście się to zaczęło zmieniać i było łatwiej, a pomagał w tym na pewno fakt, że co weekend mogłem wracać do domu, a w poniedziałek rano tata odwoził mnie do szkoły. Koniec końców czas spędzony w internacie wspominam też dobrze, miałem fajnych kumpli z pokoju, a z jednym z nich kontakt utrzymuję do dzisiaj. To był bez wątpienia wartościowy czas, taka szkoła życia, aby stać się osobą samodzielną.

W Lechu przechodziłeś kolejne szczeble i prawie doszedłeś do mety, ale jednak w pierwszym zespole jeszcze nie zagrałeś. Czujesz w związku z tym jakiś rodzaj niedosytu?

Na pewno czuję niedosyt, tym bardziej że było kilka takich momentów, gdzie mogłem dostać szansę, a mam na myśli choćby mecze Pucharu Polski. To był sezon, w którym Lech miał problem z bramkarzami i myślę, że taki mój występ w meczu pucharowym nic by nie popsuł, a na pewno zadziałałby na mnie motywująco. Generalnie mogę czuć też niedosyt, bo te plany na moją osobę były inne. W młodym wieku poszedłem na wypożyczenie do 1-ligowego Stomilu Olsztyn, tam miałem zagrać sezon i po tym wrócić, aby walczyć o pozycję numer 1. Te plany pokrzyżowała, niestety, kontuzja, po której przez pół roku się rehabilitowałem, a kolejne 6 miesięcy spędziłem w rezerwach. A następnym krokiem było wypożyczenie do Stali. To był bez wątpienia fajny czas, po którym było we mnie wiele optymizmu i kolejnym etapem miała być Ekstraklasa. No i była, ale pobyt w Radomiaku był nieudany, a to samo tyczyło się Polonii Warszawa. Wracając jednak do Twojego pytania, na teraz oczywiście mam niedosyt, ale to jest jeszcze do zrobienia i wierzę, że zagram w Lechu.

W pierwszym zespole Lecha nie zagrałeś meczu, ale latałeś choćby z drużyną na mecze Ligi Europy. To dla Ciebie było ciekawe doświadczenie?

Byłem młodym chłopakiem, a miałem okazję zobaczyć, jak to wszystko wygląda od środka, od takiej profesjonalnej strony. Mecze co trzy dni, podróże samolotami, więc na pewno swoje zobaczyłem. Wiadomo, że ja tam byłem bardziej do pomocy…

Nazwijmy rzeczy po imieniu – byłeś asystentem trenera bramkarzy (śmiech)…

(śmiech)

Był to na pewno dla mnie przyjemny czas, bo mogłem być z drużyną, świętować z nią i czuć się jej członkiem. Miałem okazję być na stadionie Villareal czy Karabachu. W meczu z Villareal miałem okazję z bliska oglądać Pepe Reinę, a więc taką dosyć legendarną postać bramkarską. Co do tego meczu to zaskoczyła mnie pewna kwestia dotycząca rozgrzewki. My wyszliśmy na nią pewnie ponad 40 minut przed meczem i przez pewien czas byliśmy na boisku sami. Później wyszło dwóch bramkarzy gospodarzy, ale to byli rezerwowi, a ten podstawowy pojawił się na boisku 25 minut przed spotkaniem. Złapał kilka piłek na przedpolu, chwilę pokopał i się zawinął do szatni. Piłkarze z pola wyszli jeszcze później, a niedługo po tym my już w zasadzie zbiegaliśmy do szatni. Jak my wychodziliśmy już do tunelu, to oni dopiero wtedy zbiegali. Oni po prostu większość swojej rozgrzewki robili w salce, a na boisku tylko chwilę pokopali i byli do grania.

Wracając do sedna, to wszystko było dla mnie budujące i pokazywało mi, co mogę osiągnąć i do czego muszę dążyć, czyli do tego, aby latać z Lechem na takie mecze, ale będąc już kluczowym zawodnikiem.

Lech ma kibiców w całym województwie Wielkopolskim i są oni bardzo wymagający. Odczułeś to kiedyś?

To odczuwają jednak przede wszystkim ci, którzy grają w pierwszej drużynie, choć można powiedzieć, że miałem tego namiastkę będąc na tych nieudanych wypożyczeniach. Wtedy sporo się naczytałem na swój temat, że jestem za słaby, że się nie nadaję, że moje miejsce nie jest w Lechu itd. Takie coś z jednej strony może być demotywujące, z drugiej jednak motywujące, aby udowodnić, że ten ktoś się myli. Bez wątpienia bardziej bym to odczuł gdybym był grającym bramkarzem w Lechu, bo wtedy te wymagania są naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Piłkarz musi sobie jednak z tym radzić. Najlepiej oczywiście nie czytać żadnych opinii, a jak już się je przeczyta, to przekuć je w element motywacyjny.

A jak wspominasz swoje pierwsze wejście do szatni pierwszej drużyny Lecha?

Przyznam, że był to dla mnie pewien szok, bo na wyciągniecie ręki miałem zawodników, których dopiero co oglądałem z trybun, a więc Łukasza Trałkę, Rafała Janickiego czy bramkarzy Jasmina Buricia i Matusa Putnockyego. Pamiętam jak robiłem sobie z nimi zdjęcia, kiedy przyjeżdżali na treningi. Wydaje mi się, że ja miałem taką łatwość w wejściu do pierwszej drużyny, a też, tak mi się wydaje, koledzy mnie polubili i nie miałem żadnych problemów w komunikacji ze starszyzną. Z Jasminem czy Matusem cały czas utrzymujemy kontakt, więc bardzo pozytywnie oceniam to moje wejście do zespołu.

No i z pierwszym zespołem miałeś okazję być na obozie w Dubaju…

Dubaj jest fajny (śmiech). Jest duży, jest bogaty. No i ciepły przede wszystkim (uśmiech). Na pewno to przyjemne miejsce na obóz, tym bardziej zimowy. Wiadomo, że większość polskich klubów lata do Belek, a pamiętam, że wtedy była tam jakaś katastrofa pogodowa, burze, grady i tym podobne. No i my na to patrzyliśmy z uśmiechem na twarzy. Mieliśmy kapitalne warunki do treningu i do mieszkania, a jak dostaliśmy dzień wolny to wynajęliśmy z 20 chłopakami jacht i przez 4 godziny pływaliśmy wokół Dubaju. W trakcie rejsu mieliśmy przerwę na skutery wodne, a więc kapitalnie spędziliśmy te wolne chwile.

Jak patrzysz, że z Lecha tak wielu piłkarzy odeszło do zachodnich klubów, to im trochę zazdrościsz?

Jest to taki rodzaj pozytywnej zazdrości, ale wiem, że oni przeszli dokładnie taką drogę, jak ja teraz. Żaden z nich to nie jest jednak bramkarz i dopiero teraz jest Bartek Mrozek, który pewnie za jakiś czas pójdzie do zachodniego klubu. Ja wiem, że muszę cały czas ciężko pracować, aby pójść tą samą ścieżką co oni.

Wiemy jak zakończył się Twój pobyt w Stomilu Olsztyn, ale jak generalnie wspominasz tamten czas?

To był pozytywny czas, w końcu jako naprawdę młody chłopak miałem okazję grać w 1 lidze, a raczej nie stawia się na bramkarzy w tak młodym wieku. Na pewno więc bardzo dziękuję i Stomilowi i trenerowi, bo mi zaufali, tym bardziej że w pierwszym meczu popełniłem dość spory błąd, po którym straciliśmy bramkę, a mecz przegraliśmy. Nie zostałem jednak skreślony i regularnie wciąż broniłem. Zagrałem całą rundę, a już od jej połowy walczyłem z bólem i występowałem na zastrzykach przeciwbólowych. W zasadzie w ogóle nie trenowałem, tylko wychodziłem na mecze. Wyglądałem jednak bardzo dobrze i przez kibiców zostałem nawet wybrany piłkarzem rundy. To też świadczy o tym, że roboty nie brakowało, ale ja ją wykonywałem dobrze. Nie była to historia z happy endem, bo zakończyła się operacją, a występując z kontuzją na pewno sobie nie pomogłem, tylko pogłębiałem ten uraz.

W Stomilu spotkałeś Merveille Fundambu, o którym było dosyć głośno swego czasu…

To był cichy chłopak, który nie mówił po angielsku, a więc utrudniona była komunikacja. Nikt nie potrafił mu przetłumaczyć, co ma robić, jak ma grać. No, był duży problem z dotarciem do niego. I tak jednak grał, a widać u niego było taki luz, porównywalny do Jesusa u nas. Zawsze był uśmiechnięty, taki pocieszny chłopak.

Był tam też Wojciech Reiman, a więc wychowanek Stali Rzeszów…

Pamiętam, że nawet pisałem do Wojtka, jak dostałem za pierwszym razem ofertę ze Stali, żeby go podpytać o klub i miasto. Miałem z nim bardzo dobry kontakt, chwilę nawet mieszkaliśmy razem, kiedy on szukał czegoś dla siebie i rodziny. Mieliśmy się spotkać, ale jakoś jeszcze się nie udało nam tego zgrać. Muszę się do niego niebawem odezwać.

Po tym, jak doznałeś kontuzji do Stomilu trafił Kacper Tobiasz, który teraz jest podstawowym bramkarzem Legii Warszawa…

Wcześniej nie za bardzo się znaliśmy, ale raz przyjechałem na mecz, chyba z ŁKS-em Łódź i wtedy trochę pogadaliśmy z „Tobim”. Od tamtego momentu mamy taki naprawdę fajny kontakt. Wprowadził się zresztą do mieszkania po mnie i doradzałem mu w kilku kwestiach. Zagrał w Stomilu super rundę i Legia na niego postawiła po powrocie. Śmiejemy się, że go wypromowałem (uśmiech).

Pisałeś do niego po meczu Lech Poznań – Legia Warszawa?

Nie, bo w nim nie grał (śmiech). Gdyby grał to pewnie jakąś tam szpileczkę bym wbił, a tak zostało mi ją wbić u nas trenerowi Tomkowi i Beniowi (śmiech).

Po Stomilu Olsztyn wróciłeś do Lecha, a następnie pierwszy raz trafiłeś do Stali Rzeszów. Byłeś wtedy u nas krótko, ale czułeś się świetnie…

To był może krótki pobyt, ale bardzo jakościowy. Czułem się w Stali rewelacyjnie, szatnia przyjęła mnie kapitalnie, zresztą to się tyczy wszystkich w klubie, a ja starałem się odwdzięczać dobrą grą. Tamto pół roku pokazało mi, że mogę być wartością dodaną, czego zresztą dowodem były późniejsze oferty z Ekstraklasy.

Z perspektywy czasu nie żałujesz, że wtedy nie zostałeś w Rzeszowie?

Tak na to patrząc oczywiście odpowiem, że żałuję. Wtedy jednak nie wiedziałem, że tak się potoczy ten kolejny rok. Miałem zresztą możliwość zostać w Stali, rozmawiałem choćby z trenerem Hołubcem, ale ze strony Lecha była dosyć spora presja, że już czas iść do Ekstraklasy. Była oferta z Radomiaka, tam mówili, że będę jedynką i zdecydowałem się na ten klub. Tam sobie oczywiście nie pomogłem w okresie przygotowawczym, ale to gdzieś też miało drugie dno. Nie czułem się tam dobrze, szczególnie pod względem psychicznym. A to pewnie też oddziaływało na moją późniejszą grę. No i dodatkowo jakieś dziwne decyzje podejmował ten trener z Rumunii. Nikt ze mną nie rozmawiał o mojej sytuacji i nie wyjaśnił dlaczego jest tak, a nie inaczej. Wtedy moje zdrowie psychiczne było na naprawdę niskim poziomie, ale miałem wsparcie od rodziców i dziewczyny, co na pewno było dla mnie wtedy bardzo ważne. Po pół roku odszedłem z Radomiaka i trafiłem do Polonii Warszawa…

Można powiedzieć, że trafiłeś z deszczu pod rynnę…

Na początku zagrałem w trzech meczach i nagle znów zostałem odstawiony. Graliśmy słabo jako zespół, ja też jakoś wybitnie nie pomagałem, ale nie powiedziałbym, że po tych trzech meczach ktoś ma mnie zmienić w bramce. I znów powtórka z rozrywki, czyli brak jakiejkolwiek informacji o przyczynach decyzji, brak rozmowy, brak czegokolwiek. Później zostałem zesłany na mecze rezerw, a w jedynce nie brali mnie do kadry meczowej. Trudny to był czas, nie powiem…

Miałeś chwile zwątpienia?

Już w Radomiu pojawiały się myśli, czy nie skończyć z tym graniem, że może to nie dla mnie, że może nie jestem odpowiednio mocny psychicznie, a może, że jestem po prostu za słaby. Cieszę się, że wytrwałem, wytrzymałem tamten czas i to Stal wyciągnęła do mnie rękę. To Stal pomogła mi w tym trudnym momencie, a ja z każdym kolejnym meczem zacząłem znowu wierzyć w swoje umiejętności. Jasne, czasem, będą takie momenty, jak ta bramka w meczu ze Zniczem, ale będą też takie, jak mecz w Siedlcach. Właśnie dobrą postawą chcę się odwdzięczać za zaufanie, jakim obdarzyła mnie Stal.

Wspomniany mecze ze Zniczem idealnie obrazuje sinusoidę, jaką jest życie bramkarza, a mam tu na myśli z jednej strony straconą bramkę, a z drugiej kilka świetnych interwencji…

Zazwyczaj jednak wszyscy pamiętają błąd, a nie te udane interwencje (uśmiech). Wielu zresztą, tak myślę, nie docenia pozycji bramkarza, a przynajmniej deprecjonuje różne interwencje. A to jest ciężki kawałek chleba, bo zawsze ten, który oddaje strzał ma dużo większy procent szans na to, że strzeli. To bramkarz musi go wyczekać czy obliczyć tor lotu piłki. Nawet te proste interwencje najczęściej wynikają z tego, że bramkarz dobrze przewidział, gdzie poleci piłka i się odpowiednio przesunął. Ja generalnie wychodzę z założenia, że trzeba robić po prostu swoje. Ja dobrze wiem, kiedy zagrałem dobrze, a kiedy mogłem spisać się lepiej. Uważam, że jestem jeszcze na tyle młodym zawodnikiem, a pamiętajmy, że bramkarze raczej debiutują później, niż gracze z pola, że mam jeszcze czas, a dla mnie teraz najważniejsza jest regularna gra i zbieranie doświadczenia.

Gra w klubie to jedno, a czym innym były powołania do reprezentacji młodzieżowych, w których, w różnych kategoriach wiekowych, rozegrałeś kilkadziesiąt meczów. To było zawsze coś szczególnego?

Zdecydowanie tak. Już od U-15 czujesz, że to coś innego. Wychodzisz na boisko, słyszysz hymn, czujesz po prostu odpowiedzialność za te barwy. A z każdym kolejnym meczem tylko to rośnie, właśnie ta odpowiedzialność za reprezentowanie kraju, w którym się urodziło, za który można oddać życie. To też bez wątpienia wielka duma, bo chłopaków grających w piłkę w Polsce jest cała masa, a jednak w reprezentacjach grają tylko nieliczni.

W reprezentacji młodzieżowej poznałeś Michała Probierza, obecnego selekcjonera. Jaki był wtedy?

Taki, jak go sobie wyobrażałem, bo w Lechu miałem trenera bramkarzy Palczewskiego, który wcześniej współpracował z selekcjonerem w Cracovii i sporo mi o nim opowiadał. Myślę zresztą, że to trochę też dzięki niemu pojechałem na kadrę. A wracając do selekcjonera Probierza, to jest to bardzo konkretny człowiek. Może mało mówi, ale za to dosadnie i widać, że się nie patyczkuje. Wydaje mi się, że kluczowe u niego jest to, że potrafi wpłynąć na zawodnika, na jego sferę mentalną. Trener Probierz jest świetną osobą do tego, bo u nas w U-21 wpłynął na wszystkich. On był w tamtej kadrze stosunkowo krótko, ale na pewno biła od niego taka duża charyzma i mieliśmy do niego duży szacunek. Myślę, że wszyscy jesteśmy wdzięczni za tamtą współpracę.

W Lechu Poznań spotkałeś natomiast byłego selekcjonera, Adama Nawałkę. To był inny typ niż Michał Probierz?

Trener Nawałka był taki dostojny, no i miał te swoje przyzwyczajenia, czasami naprawdę dziwne. Mi jest go ciężko ocenić, bo w Lechu nie pracował długo, a też tak naprawdę nie odzywał się za wiele, tylko raczej jego asystenci. Pewne jest, że mieliśmy do niego respekt. Jak wchodził do szatni to czuć było jego charyzmę i raczej wszyscy przestawali wtedy rozmawiać i kończyły się żarciki. Z tych dwóch trenerów to większa musztra była u trenera Nawałki. Oczywiście cieszę się, że miałem okazję z nim chociaż trochę współpracować, bo było to dla mnie kolejne doświadczenie.

Wspomniałeś o pewnych przyzwyczajeniach trenera Nawałki. Każdego, kto z nim miał okazję pracować pytam o te ulubione…

Dla mnie przykładowo nie było zrozumiałe to, że autobus nie może cofać. No do teraz nie wiem za bardzo o co z tym chodziło (uśmiech). Inny detal to to, że pinezki na tablicy korkowej miały być tylko niebieskie i białe, a więc w barwach klubu. Inny kolor nie mógł się tam znaleźć. Przypomniała mi się jedna ciekawa historia. Jak byliśmy na obozie w Turcji to zaraz przed hotelem było błoto i kierownik drużyny musiał jeździć i szukać sztucznej trawy, żeby to przykryć. Z tego co pamiętam sporo się najeździł, ale w końcu gdzieś ją znalazł.

Gra w dorosłej reprezentacji Polski to cel czy marzenie?

Moi serdeczni przyjaciele Antek Kozubal, Bartek Mrozek i Michał Gurgul zostali powołani na ostatnie zgrupowanie, czym pokazali, że się da. Oni przeszli, oprócz Michała, taką drogę jak ja, więc wszystko jest możliwe. Zresztą z Bartkiem wydawało się, że Lech już go trochę skreślił i tak niejako na około trafił do pierwszej drużyny. Trzeba się bronić swoją postawą na boisku, a wtedy wszystko jest możliwe. Powiem więc, że jest to mój cel.

A masz jakieś marzenia związane z piłką nożną?

Na pewno fajnie by było grać w Hiszpanii czy we Włoszech. Dobrym kierunkiem byłaby też Portugalia. Myślę, że pasowałbym tam pod względem stylu gry, a mam tu na myśli grę nogami. Jeśli chodzi o klub, to jakoś mam sentyment do Sevilli, bo kiedyś byłem tam na meczu, jak jeszcze grał Grzegorz Krychowiak i muszę przyznać, że atmosfera zrobiła na mnie duże wrażenie. Miasto też jest ładne, więc nie miałbym nic przeciwko, aby grać w tym klubie (uśmiech).

Jak byłem z Andreją Prokiciem i Beniem Piotrowskim w szkole na Lekcji ze Stalą to oni dostali pytanie od dzieci, czy zdecydowaliby się na transfer do Arabii Saudyjskiej. Andrzej odpowiedział, że tak, Beniu skłamał, że nie (śmiech). A jakby było z Tobą?

Idę w ciemno. Dają bańkę za rok i jestem (śmiech). A już tak całkiem poważnie, to nie wychodzę z założenia, że gram w piłkę dla pieniędzy, ale jednak w pewnym stopniu też, bo trzeba myśleć o przyszłości, o swoim życiu. Tym bardziej, że ta kontuzja w Olsztynie pokazała, że szybko to się może skończyć. Nie widziałbym więc w tym problemu, aby tam pójść grać za dobre pieniądze.

Na co dzień dużo oglądasz piłki nożnej czy może dla Ciebie nie istnieć?

Ciężkie pytanie mi zadałeś.

W końcu…

Ja generalnie wychodzę z założenia, że jak skończę grać w piłkę, to nie będę chciał mieć z nią nic wspólnego. Oglądam mecze, ale te, w których grają moi koledzy. Nie mam natomiast tak, że muszę zobaczyć przykładowo El Clasico.

Jak głównie lubisz spędzać wolny czas?

Powiedziałbym, że nic nie robiąc, bo to z jednej strony jest fajne, ale z drugiej lubię jednak spędzać ten czas aktywnie. Czasem chciałoby się poleniuchować, ale to uważam za tracenie czasu. Mam pewien potencjał biznesowy, w tym się zresztą widzę w przyszłości i staram się działać właśnie w tym kierunku i temu też poświęcam wolne chwile. Między innymi dlatego wybrałem takie studia, aby zbudować sobie jakieś podstawy. Już tak całkiem w wolnym czasie lubię spędzać go oczywiście z dziewczyną i naszym pieskiem. Chodzimy na spacery, czy wspólnie wyjeżdżamy, jak jest tego wolnego troszkę więcej. Generalnie jednak działamy spontanicznie.

I na koniec takie tradycyjne pytania. Najlepszy piłkarz, z którym grałeś w jednej drużynie…

Musi być tylko jeden?

Może być ich więcej…

Na pewno Kuba Kamiński, który wszystko robił na 110 procent. Jeśli chodzi o skalę talentu, to na pewno Kacper Kozłowski. Nie widziałem lepszego gościa od niego. Nie mogę nie wspomnieć o Kubie Moderze. Wymienię jeszcze Filipa Marchwińskiego.

A najlepszy, przeciw któremu grałeś?

To jest bardzo łatwe (uśmiech). Jude Bellingham i Jamal Musiala, a trzecim będzie Harvey Elliott. Grałem przeciwko nim w reprezentacji młodzieżowej. Ten ostatni miał wtedy 16 lat, a był już po debiucie w Liverpoolu. Jak przyjechał do Ząbek to wymiatał (uśmiech). Po Bellinghamie też było widać jakość, a Jamal taką bramkę mi strzelił, że szkoda gadać. Wziął piłkę, przedryblował trzech, zagrał klepę i z czuba koło nogi mi strzelił. Nie ma przypadku w tym, gdzie oni teraz są. Co ciekawe z Musialą grałem też jak miałem 10 lat na turnieju Lech Cup. On był wtedy w Chelsea i miał niesamowitą bujankę (śmiech). Już wtedy to był kozak.

To na koniec jeszcze spytam o największego wariacika jakiego spotkałeś w szatni?

Kilku by się pewnie znalazło. No na pewno coś tam pod kopułą nie grało u Kacpra Kozłowskiego (śmiech). Takim wariacikiem jest Tymek Puchacz. A z takich mniej znanych to bramkarz Nikodem Sujecki. To był niesamowity świrek. A z obecnej szatni to bez wątpienia wyróżnia się pod tym względem „Wachu” (śmiech).

Najnowsze aktualności