Artykuły

Wywiadówka #3 – Paweł Oleksy: „Nie straciłem wiary, że jeszcze zagram w ekstraklasie”

wtorek, 12/04/2022

Czy mógł zostać biathlonistą? Po czyim telefonie natychmiast się spakował i pojechał? Kiedy miał dość przeprowadzek? Kto był największym ananasem, jakiego spotkał na swojej piłkarskiej drodze? Co takiego ma w sobie Ruch Chorzów? Czy należy do fan clubu Piotra Zielińskiego? Czy Krzysztof Piątek zawsze miał to coś? Zapraszamy na „Wywiadówkę” z Pawłem Oleksym.

Jak Paweł Oleksy wspomina swoje piłkarskie początki?

Obok mojej wioski koło Wałbrzycha był klub piłkarski Skalnik Czarny Bór. W tej miejscowości mieszka mój o rok starszy kuzyn i jak byliśmy z wizytą, to wziął mnie na trening i spodobało mi się. Miałem wtedy siedem lat. Od tamtej pory regularnie zacząłem jeździć na treningi, które odbywały się trzy razy w tygodniu, a w weekendy graliśmy mecze. Na początku grałem z chłopakami 2-3 lata starszymi od siebie. Do tej miejscowości miałem kilka kilometrów, więc wsiadałem na rower, jechałem do cioci i z kuzynem szliśmy na zajęcia. Tak to wyglądało przez te pierwsze lata.

Zawsze byłeś obrońcą?

Tak się złożyło, że tak. Przez to, że miałem lewą nogę i grałem ze starszymi od siebie, to trenerzy ustawiali mnie na boku obrony. Zdarzało się jednak, że byłem przesuwany wyżej w trakcie meczu, jak trzeba było zdobywać bramki i czasami grałem w ataku czy na „10”. Jak poszedłem do Górnika Wałbrzych to trener uznał, że z moimi predyspozycjami nadaję się właśnie na lewą obronę. Nie byłem może z tego jakoś bardzo zadowolony, bo ciągnęło mnie do przodu, ale to była dobra decyzja dla mnie, bo zdobyliśmy mistrzostwo Polski kadr wojewódzkich, a ja tam się załapałem do pierwszego składu. To była mocna drużyna, która już wcześniej zdobywała medale. Tam się pokazałem z na tyle dobrej strony, że już po roku pobytu w Górniku trafiłem do Zagłębia Lubin.

Od początku była tylko piłka nożna, czy próbowałeś może sił w innych dyscyplinach?

Dla mnie liczyła się tylko piłka, ale w moich okolicach popularny też był biathlon i ja również byłem zapisany na treningi w tej dyscyplinie. Jako mały dzieciak nie strzelałem jeszcze z karabinku, biegałem więc tylko na nartach, ale mi lepiej szło bez nich (śmiech). Jak były jakieś zawody w biegach w okolicy to przywoziłem złote medale, a na nartach średnio mi szło i po prostu nie lubiłem tego. Jako tako sobie radzę, bo jeżdżę na nartach, ale do uprawiania tego sportu wtedy się nie paliłem. Powiedziałem tamtemu trenerowi, że liczę tylko na piłkę i na tym się skupiam. Do dzisiaj pamiętam, że powiedział mi „co będziesz miał z tej piłki”.

To teraz jak go spotykasz możesz odpowiedzieć…

Teraz rzadko bywam w rodzinnych stronach, a jak już jestem to widzę się z rodziną, przyjacielem, a także czasem Marcinem Kwiatkowskim, który był moim trenerem i pchnął mnie wyżej. To, że wyrwałem się z mojej miejscowości, w dużej mierze zawdzięczam właśnie jemu i cały czas mam z nim kontakt. Jeśli chodzi o trenera biathlonu, to dawno się z nim nie widziałem.

Pochodzisz z okolic Wałbrzycha. Patrząc z dzisiejszej perspektywy jest to mało piłkarski region. Trudno się było wybić?

Teraz to już w ogóle jest chyba ciężko, chociaż wiem, że jak ktoś się wyróżnia to próbują go wysyłać na testy do Zagłębia Lubin, Miedzi Legnica czy Śląska Wrocław. Te kluby zgarniają najlepszych juniorów, ale faktycznie teraz jest to martwy region, jeśli chodzi o piłkę nożną. Wtedy jeszcze nie było aż tak źle, bo Górnik Wałbrzych miał renomę, że szkoli niezłych juniorów i paru chłopaków się wybiło z tych okolic.

Z czego to wynika, że jest to obecnie taka dziura na piłkarskiej mapie?

Jak zwykle chodzi o pieniądze. Jeszcze na początku lat 90-tych Wałbrzych miał dwie drużyny w dzisiejszej 1 lidze, ale to było wszystko do czasu, kiedy działały kopalnie. Jak przestały, to i kluby przestały funkcjonować. Region też jest biedny i raczej wszyscy patrzą, żeby stamtąd uciec i nikt nie chce wkładać pieniędzy w piłkę nożną. Obecnie koszykówka dobrze stoi i starają się awansować do ekstraklasy, ale z piłką jest źle.

Pierwsze piłkarskie kroki stawiałeś w Skalniku Czarny Bór. Czy ktoś z tej miejscowości jeszcze pokazał się szerszej publiczności?

Biathlonista Krzysiek Pływaczyk był na igrzyskach olimpijskich, ale to też już było jakiś czas temu. Z tego co pamiętam zapaśnicy też swego czasu odnosili jakieś sukcesy. Obecnie nikt mi jednak nie przychodzi na myśl.

Jako 16-latek przeszedłeś do grup młodzieżowych Zagłębia Lubin. Jak się odnalazłeś w tej nowej rzeczywistości?

Ja chyba miałem łatwość, że zawsze dość szybko odnajdywałem się w nowym środowisku, a do Zagłębia o tyle łatwiej było mi się przenieść, że w zasadzie cały skład w tej drużynie stanowiła ta ekipa z kadry wojewódzkiej, więc praktycznie wszystkich chłopaków znałem. Mieszkaliśmy w pokojach trzyosobowych i szybko się zakumplowaliśmy. Chodziliśmy razem do szkoły, na treningi, więc byliśmy niejako skazani na siebie i siłą rzeczy musieliśmy się trzymać razem. Każdy był w takiej sytuacji, że miał kawałek do domu i na co dzień nie przebywał z rodziną. Pomagaliśmy sobie nawzajem i dzięki temu było łatwiej.

Ktoś z tamtej ekipy gra dalej w piłkę?

Mieliśmy taką drużynę, że byli w niej też chłopaki rok starsi i młodsi i dużo wciąż gra. Muszę sobie pozycjami poprzypominać (śmiech). Mateusz Bartków jest w Garbarni Kraków, Mariusz Szuszkiewicz i Karol Fryzowicz w Górniku Polkowice, Arek Woźniak i Adrian Błąd w GKS-ie Katowice, Damian Primel jest w Mielcu, Damian Dąbrowski w Pogoni Szczecin, Mateusz Szczepaniak już skończył karierę, ale grał w Cracovii czy Auxerre. Tak na szybko do głowy przychodzą mi te nazwiska. Jakiś czas temu nawet sobie przeglądałem stare zapiski i graliśmy kiedyś ze Stalą Rzeszów w finałach mistrzostw Polski juniorów i większość z tamtej naszej drużyny grało w 2 lidze i wyżej i jest tam do tej pory. Przypomniałem sobie jeszcze Szymona Skrzypczaka z Chojniczanki Chojnice.

Jak trafiłeś do Zagłębia Lubin, to ten klub został mistrzem Polski. Zadziałało to jakoś na Twoją wyobraźnię?

Na pewno tak. Wydawało się, że jestem w najlepszym miejscu, w jakim mogę być w danym momencie. Ta pierwsza drużyna była bardzo mocno. Grali tam Piszczek, Chałbiński czy Iwański. Jak chodziliśmy podpatrywać ich treningi to widać było jakość. Czuliśmy więc, że jesteśmy w jednym z najlepszych klubów w Polsce. Tym bardziej chcieliśmy się pokazać z jak najlepszej strony i myślę, że to się nam udawało. Też dzięki naszym wynikom Zagłębie sobie budowało renomę jednej z najlepszych szkółek w Polsce.

W trakcie Twojego pierwszego pobytu w tym klubie udało się zadebiutować w seniorach, ale wiele nie pograłeś. Konkurencja była zbyt duża?

Ja wszedłem do pierwszej drużyny, kiedy Zagłębie zostało karnie zdegradowane do 1 ligi, ale to wciąż był bardzo mocny zespół, który miał szybko wrócić do ekstraklasy. Ja byłem jeszcze przed osiemnastką, ale myślę, że swoje robiłem. Nikomu nie przeszkadzałem, a na boisku udowadniałem, że zasługuję na szansę i zadebiutowałem w Pucharze Polski z Ruchem Chorzów. Raz zagrałem ogon, a raz cały mecz. W lidze natomiast byłem naturalnym zmiennikiem Costy Nhamoinesu i dostałem jeden mecz, w którym zaliczyłem 90 minut. To było 0-0 ze Stalą Stalowa Wola. Byłem wtedy po kontuzji i ten debiut nie wypadł jakoś okazale.

Więcej szans nie dostałeś i zaczęła się wędrówka po różnych klubach. Najpierw był Chrobry Głogów, a tam kończący karierę Radosław Kałużny. Jak wspominasz „Tatę”?

Mieliśmy niezły kontakt. On wtedy trenował już z nami sporadycznie. Szczerze, to nie wiem, czy wyszedł na któryś mecz w trakcie mojego pobytu w Chrobrym. Bardziej już pełnił rolę dyrektora sportowego. Zdrowie już mu nie pozwalało, aby grać. To na pewno barwna postać i cieszę, że miałem okazję go poznać, tym bardziej że znam jego rodziców, którzy pracowali przy Zagłębiu Lubin. Są to bardzo fajni ludzie.

W Chrobrym byłeś jednak tylko pół roku i znów przeprowadzka, tym razem do Polkowic…

W Chrobrym szybko przekonałem do siebie trenera Kubota i wychodziłem w pierwszym składzie. Byłem jedną z osób wyróżniających się i w zimie dostałem propozycję, żeby skończyć wypożyczenie i przenieść się do Górnika Polkowice, a więc dwie ligi wyżej. Nie było łatwo odchodzić, bo zadomowiłem się w Chrobrym, ale niejako podjęcie decyzji ułatwił mi fakt, że trenera Kubota już nie było w tym klubie. W Polkowicach nie grałem jednak za dużo u trenera Dominika Nowaka. Na mojej pozycji występował Marek Opałacz, od lat etatowy lewy obrońca w tym klubie. Zagrałem 7 czy 8 meczów, może bez wielkiego ”wow”, ale otrzaskałem się trochę na tym poziomie. Po sezonie przyszedł moment zwrotny. Trener Kubot trafił do Zawiszy Bydgoszcz, a pamiętał mnie z Chrobrego. Miałem różne propozycje, ale jak zadzwonił do mnie i powiedział, żebym się pakował i przyjeżdżał, to tak zrobiłem (uśmiech).

W Zawiszy za sznurki pociągał Radosław Osuch. Ciekawa postać…

Ten sezon, w którym ja grałem, to Zawisza był beniaminkiem, a my robiliśmy wynik ponad stan. Zakładano utrzymanie, a w pierwszych dwunastu meczach nie przegraliśmy i zaczęto nas brać poważnie pod uwagę w walce o awans. Atmosfera więc była dobra i nie miałem tam żadnych problemów. Wiadomo, co działo się tam później, ale za moich czasów była sielanka (uśmiech). Szkoda tylko, że trener, który mnie tam ściągał, nie wytrwał do końca, bo padł trochę ofiarą własnego sukcesu.

Tam dosłownie otarłeś się o awans do ekstraklasy…

Jeszcze ostatni mecz graliśmy z Piastem Gliwice na wyjeździe i jakbyśmy wygrali, to my cieszylibyśmy się z awansu. Przegraliśmy jednak…

… A Ty wylądowałeś w … Piaście Gliwice…

Nie wygląda to pewnie fajnie. Naprawdę byłem podłamany, że nie udało się nam awansować, ale paradoksalnie wyszedłem na tym lepiej, bo trenerem Zawiszy wtedy był Jurij Szatałow i nie jestem pewny, czy u niego bym występował w pierwszej jedenastce. A chwilę po zakończeniu sezonu odezwał się trener Brosz z Piasta. Musiałem się tylko dowiedzieć, jak do tego podchodzi Zagłębie Lubin, którego piłkarzem cały czas byłem. Tam trenerem był chyba Hapal, zacząłem z nimi treningi, ale dostałem informację od niego, że mają Costę Nhamoinesu i będę zmiennikiem. Wyszedłem więc z inicjatywą, że chce mnie wypożyczyć Piast, gdzie będę mógł się ogrywać w ekstraklasie. To była na pewno lepsza opcja, niż siedzenie na ławce i zagranie pewnie w kilku meczach.

Nie tylko ograłeś się w Piaście Gliwice, ale awansowałeś z nim do europejskich pucharów…

Wydawało się, że wszystko możemy wygrywać. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko medalu, ale skończyliśmy na czwartym miejscu. W ostatnim meczu przegraliśmy z Bełchatowem i nie znaleźliśmy się na podium. Do pucharów jednak awansowaliśmy i cały sezon wspominam oczywiście bardzo dobrze. Jak byłem zdrowy, to grałem cały czas i chwalono mnie za postawę. Wydawało się, że teraz będę się już tylko piął w górę. Żałuję, że nie zostałem wtedy w Piaście, który nie miał klauzuli wykupienia mnie. Musiałem więc wrócić do Zagłębia z wypożyczenia.

W „Miedziowych” byłeś jednak tylko rundę i wylądowałeś w 1-ligowej Arce Gdynia. Trochę zjazd dla kogoś, kto dopiero co awansował do pucharów…

Mój przykład pokazuje, jak szybko można wejść niemal na szczyt, by za chwilę spaść. Wydawało mi się, że sportowo jestem w stanie się obronić w Lubinie i nie uważam, że wyglądałem jakoś fatalnie, ale jako drużyna tak wyglądaliśmy, przegrywaliśmy większość meczów i zespół, który miał walczyć o wyższe cele, nagle bronił się przed spadkiem. Nie pomagały też ciągłe zmiany trenerów. Trener Hapal był tylko dwie pierwsze kolejki, w których przegrywaliśmy i od razu został zwolniony. Szansę dostał trener Adam Buczek, który wcześniej prowadził juniorów, ale nie dotrwał do końca rundy, tylko przyszedł trener Orest Lenczyk. Dla mnie zawsze najważniejsze było, aby grać, a od trenera Lenczyka usłyszałem, że mogę mieć z tym problem. Szukałem więc miejsca gdzie indziej, były zapytania z klubów ekstraklasy, ale też zagrożonych spadkiem, więc Zagłębie mnie do nich nie chciało puścić. Mogłem więc iść tylko do 1 ligi i trafiłem do Arki Gdynia, z którą mogliśmy walczyć o awans, a po nim, być może, zagrzałbym w tym klubie miejsce na dłużej. Niestety pojechałem tam tylko na cztery miesiące… W tamtym momencie miałem już naprawdę serdecznie dość przeprowadzek.

Wróciłeś do Zagłębia Lubin, z którym szedłeś po awans do ekstraklasy. Byłeś tam jednak tylko przez rundę. Dlaczego?

W Zagłębiu była mocna drużyna, fajna szatnia i faktycznie szliśmy pewnym krokiem do ekstraklasy, ale ja nie byłem zadowolony z liczby minut, jakie dostawałem. Czułem, że w innej drużynie mogę spokojnie grać w pierwszym składzie, a tam nie było mi to dane. Trener Stokowiec od początku stawiał na Cotrę, którego znał jeszcze z Polonii Warszawa. Ten jak miał kontuzję to go zastępowałem, a grałem też na prawej obronie. Po rundzie mieliśmy rozmowę i powiedziałem, że nie czuję się na ławce, bo ucieka mi czas. Dlatego podjąłem decyzję, żeby rozwiązać kontrakt. Klub się na to zgodził i udało się trafić do Ruchu Chorzów.

Do Ruchu przejdziemy za moment. Najpierw zapytam jeszcze o Krzysztofa Piątka, w który w trakcie Twojego ostatniego pobytu w Zagłębiu Lubin stawał się coraz ważniejszą postacią w tej drużynie. Już wtedy miał to coś?

Był bardzo pracowity i zawsze dawał z siebie wszystko, ale myślę, że nikt z tamtej drużyny nie powiedziałby wtedy, że Krzysiek będzie ważnym graczem reprezentacji i będzie grał na takim poziomie. Wypada się tylko cieszyć, że się jemu udało.

Chorzów to było pierwsze miejsce, w którym na dłużej zostałeś. Zadziałała magia klubu?

Za dzieciaka dużo interesowałem się piłką nożną, wiedziałem, że Ruch to duży klub, ale nie, że aż tak. Ciężko to opisać, trzeba tam być, żeby zdać sobie sprawę, jak jest ważny dla całej społeczności. Z gazet się tego nie wyczyta. Tam każdy żyje Ruchem i ta magia mogła zadziałać. Ja trafiłem do Ruchu, który musiał walczyć o utrzymanie i cieszę się, że miałem możliwość tam grać, bo było tam jeszcze kilku zawodników starszej daty, jak Łukasz Surma, Marcin Malinowski, Marek Szyndrowski czy Piotrek Stawarczyk. To była mocna szatnia i fajne było to, że trener Fornalik był przede wszystkim spokojny. Byliśmy na przedostatnim miejscu i każdy wiedział, że walka będzie trwała długo, ale wszyscy zachowywali spokój. Duża była w tym zasługa właśnie tych starszych zawodników. Tym młodszym, czyli mi czy Michałowi Helikowi, to się udzielało.

Wtedy się utrzymaliście, kolejny sezon był niezły, ale ostatecznie Twoja przygoda z chorzowianami skończyła się jednak źle, bo spadkiem z ekstraklasy. Wtedy w Ruchu sytuacja była zła czy już bardzo zła?

Myślę, że już bardzo zła. Przez te kilka lat wiele wskazywało na to, że to się tak potoczy. Wszystkie tamte sprawy mogły się przekładać na boisko. Szkoda, że tak się to wszystko skończyło, bo nikt nie chce spaść z ekstraklasy. Trzeba było jednak przełknąć taką gorzką pigułkę.

Okoliczności tego spadku były dziwne, a mam tu na myśli gola zdobytego ręką przez Rafała Siemaszkę… Grałeś w tym meczu…

Nie chciałbym tego wszystkiego skupiać na tej jednej sytuacji, ale faktycznie, gdyby wtedy był VAR, to sytuacja mogłaby wyglądać inaczej. To był jednak jeden mecz, a gra się cały sezon. Wiadomo, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, ale teraz to sobie można tylko gdybać.

Po Ruchu trafiłeś do Podbeskidzia Bielsko-Biała, gdzie aspiracje zawsze sięgały awansu do ekstraklasy, kiedy tam grałeś, to się nie udało. Czego zabrało?

Punktów (śmiech). Pierwszy sezon był przegrany na początku i ciężko było dogonić rywali, mimo że na wiosnę bardzo dobrze broniliśmy i chyba dopiero w ósmym meczu straciliśmy bramkę. Nie strzelaliśmy jednak goli i z tym był problem.

O awans otarłeś się za to w Bruk-Bet Termalice Nieciecza, bo graliście w barażach. W Stali Rzeszów z nimi mamy złe wspomnienia. Twoje też nie są najlepsze…

Ja akurat w tym meczu barażowym nie grałem i szczerze mówiąc nawet trochę zapomniałem o tym fakcie. Z tego co pamiętam w klubie nie było to odebrane jako wielka tragedia, bo jak przychodził trener Lewandowski to te baraże wydawały się nieosiągalne. Samym sukcesem był więc fakt, że się w nich znaleźliśmy. Praca wykonana w tamtym sezonie zaprocentowała w kolejnym i Termalika awansowała do ekstraklasy.

Ale już bez Ciebie, bo Ty trafiłeś ponownie do Chrobrego Głogów. Poczułeś wtedy, że ekstraklasa już Tobie odjeżdża?

Nie będę ukrywał, były takie myśli. Idąc jeszcze do Podbeskidzia liczyłem na to, że szybko uda się wrócić. Nawet jak nie z zespołem, to pokażę się na tyle dobrze, że ktoś sobie o mnie przypomni. Faktycznie, idąc do Chrobrego to wszystko się oddalało. Przy obecnej tendencji, a więc stawiania na młodych, trzeba mieć sezon życia, albo awansować z drużyną, w której się jest. Ja cały czas nie straciłem wiary, że jeszcze tam wrócę.

Zobaczyłeś więc, że z Chrobrym raczej nie uda się awansować do ekstraklasy i dlatego zrobiłeś krok wstecz, aby później zrobić dwa do przodu i stąd decyzja o przyjściu do Stali Rzeszów?

To do mnie przede wszystkim przemówiło. Ten plan, który przedstawili mi dyrektor Fojut i trener Myśliwiec naprawdę przekonał mnie. Rozeznałem się również po znajomych, jak to faktycznie wygląda, jakie są aspiracje. Po Chrobrym Głogów raczej nie mogłem liczyć na oferty z drużyn, które będą walczyły o awans. Stal, mimo że jest w 2 lidze, to długofalowo można było myśleć o czymś więcej. Wiadomo, że nie ma co teraz odjeżdżać w myślach nie wiadomo jak daleko, ale ma to ręce i nogi oraz sens. To mnie faktycznie przekonało, podpisuję się pod tym i chcę być tego częścią.

Przez te wszystkie lata spotkałeś na swojej drodze wielu trenerów, a spytam o Jurija Szatałowa. Faktycznie był taki szorstki?

Trochę tak, ale ja też nie miałem za dużo czasu, aby z nim współpracować. On przyszedł w połowie rundy, a po niej mnie już nie było. Nie miał też czasu, aby za bardzo poukładać wszystko po swojemu. Z nim pamiętam jednak jedną historię. Kiedy graliśmy na Piaście Gliwice, to pierwszą bramkę straciliśmy po tym, jak sędzia wpuścił Rubena Jurado na boisko gdzieś na 25 metrze, a nasz bramkarz Andrzej Witan rzucił piłkę do boku do Czarka Stefańczyka, któremu zabrał piłkę wpuszczony właśnie w tym miejscu Jurado i zaraz zdobył bramkę na 1-0. A to był ten mecz o awans. Trener Szatałow wbiegł w zasadzie na boisko i musieli go stamtąd ściągać. Na pewno był charyzmatyczny, ale byłem z nim za krótko, aby potwierdzić tę jego szorstkość.

A z trenerem Orestem Lenczykiem jakaś ciekawa historia się przypomina?

Dużo jest takich historii, ale nie za bardzo do opowiedzenia (śmiech).

Jaki był najlepszy piłkarz, z którym dzieliłeś szatnię?

W Ruchu Chorzów Filip Starzyński, a także Marek Zieńczuk i Łukasz Surma. Od nich można się było sporo nauczyć, zarówno na boisku, jak i poza nim. W czasach juniorskich szatnię dzieliłem z Piotrkiem Zielińskim, który jest ode mnie trzy lata młodszy, a grał z naszym rocznikiem w juniorach. Już wtedy było widać po nim, że to jest perełka.

Rozumiem więc, że należysz do jego fan clubu?

Zdecydowanie tak. Jak się go widzi na boisku to widać, jak wiele potrafi. Jego zagrania nie są proste. Piotrek jest na bardzo wysokim poziomie technicznym. Prawa czy lewa noga nie ma dla niego żadnej różnicy, do tego naturalny drybling. Po prostu bije wszystkich na głowę.

Kto był natomiast największym ananasem?

W tych wszystkich klubach przewinęło się tak wielu zawodników i tych ananasów się sporo nazbierało (śmiech). Pewnie całą jedenastkę bym uzbierał.

Jest w tej grupie Wahan Geworgian?

Z Wahanem miałem bardzo dobry kontakt. Faktycznie, historii o nim było sporo, w szatni był śmieszkiem, ale na pewno nie jechał po bandzie. To był taki pozytywny wariacik. Ja postawię na Damiana Piotrowskiego, który jest teraz w Raduni Stężyca, a ze mną grał razem w Chrobrym Głogów i w trakcie pierwszej mojej przygody z Zagłębiem Lubin. Sama jego ksywka „Świrek” daje do myślenia. Nie da się przy nim nie śmiać, a każda rozmowa kończy się właśnie w ten sposób. Potrafi rozkręcić najbardziej drętwą szatnię. Był też Martins Ekwueme, któremu nigdy uśmiech nie schodził z twarzy i potrafił wszystkich rozbawić, a do tego kawał piłkarza.

Jest coś, czego żałujesz?

Myślałem nawet o tym kiedyś, ale teraz wiem, że to nie jest dobra metoda i staram się nie grzebać w przeszłości i nie żałować tego, jakie się decyzje podjęło. Teraz układam sobie to w głowie tak, że cieszę z tego, że tutaj jestem i chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby jak najdłużej grać w piłkę i jeszcze osiągnąć jakiś sukces.

Najnowsze aktualności