Wywiady

Wywiadówka #4 – Krystian Stępniowski: „Od nikogo nie czułem się gorszy”

środa, 11/05/2022

Jak wspomina dorastanie w Nowej Hucie? Czego nauczył się od Krzysztofa Przytuły? Po czyich treningach miał problemy z wyjściem na drugie piętro? Po czyjej posiadłości poruszał się z mapą w ręce? Czy Bartosz Kapustka zawsze miał to „coś”? Który z kolegów z szatni był największym żartownisiem? Kto powinien grać w reprezentacji, a w niej go nie ma? Który mecz przegrał z powodu… skarpetek kolegi? M.in. o tym dowiecie się z kolejnej „Wywiadówki”, której tym razem bohaterem jest Krystian Stępniowski, bramkarz Stali Rzeszów.

Jesteś krakowianinem czy nowohucianinem?

Zdecydowanie nowohucianinem. To tam przeżyłem swoje lata dziecięce i młodzieńcze.

Coś w tym jest, że jak ktoś pochodzi z Nowej Huty to bardziej czuje się związany konkretnie z tą dzielnicą, a nie z całym Krakowem?

To wynika z tego, że te dwie części różnią się między sobą. Stricte w Krakowie, blisko Rynku czy centrum jest trochę inna kultura życia. W Hucie czasem wiele patologią (uśmiech).

Dalej tak bywa?

Teraz już bardzo rzadko tam bywam, natomiast z tego, co się słyszy, to może jest trochę lepiej, bo powstają nowe osiedla i budynki i wszystko idzie do przodu, ale kiedyś na pewno różniło się to w porównaniu z samym Krakowem.

W której części Nowej Huty się wychowywałeś?

Można powiedzieć, że w jej centrum.

W całej dzielnicy zawsze była duża rywalizacja między kibicami krakowskich klubów. To było widać na co dzień?

Może nie będę wchodził w szczegóły, ale zdarzały się sytuacje, że trzeba było uciekać i się ratować, albo być świadkiem ciekawych nocnych zdarzeń kibicowskich. Sytuacji, że ciśnienie mocniej skoczyło nie brakowało.

A Ty, któremu z klubów kibicowałeś za dzieciaka?

Najbliżej mi było do Hutnika, bo w tym klubie się wychowałem, natomiast ja starałem się zawsze, mimo wielu znajomości i kolegów wybierających jedną ze stron, trochę od tego odcinać i skupiać tylko na piłce.

Jak generalnie wspominasz dorastanie w Nowej Hucie?

Bardzo sobie cenię, że do tej pory mam tych samych znajomych i właśnie dorastanie w Hucie wytworzyło takie relacje, że trzymamy się do tej pory i, tak myślę, będziemy się trzymali razem do końca życia.

Jak trafiłeś na treningi w Hutniku?

Mój ojciec sam grał w piłkę w Hutniku i nawet zdarzyło mu się zagrać bodajże dziewięć meczów w ekstraklasie i to on zaprowadził mnie na trening.

Jaki to był wtedy Hutnik?

Rozpadający się, biedny, właściwie kończący już swoją przygodę, jako spółka akcyjna, która się rozpadła, jak ja zacząłem trafiać na treningi seniorów. Po tym narodził się Nowy Hutnik 2010. Wszystko na swoje barki wzięło kilku kibiców i stworzyli klub od podstaw. Koniec końców nie wyszło to tak, jak sobie to wymarzyli, ale, powiedzmy sobie szczerze, bez pieniędzy nie da się czegokolwiek zbudować.

Ty od początku byłeś bramkarzem?

Wydaje mi się, że to odbyło się w ten sposób, że mój tata poszedł do trenera, który go zapytał „gdzie go dać”. Tata odpowiedział „może na bramkę” i jakoś już tak zostało (śmiech).

Ale nie dlatego, ze gruby na bramkę?

Zdecydowanie nie. Może teraz jest trochę inaczej (śmiech).

Jak pamiętasz swoje seniorskie początki?

Kiedy klub się rozpadał wzięli nas z juniorów, żebyśmy dograli jedną rundę w 3 lidze. My, jako 16 czy 17-latkowie wychodziliśmy przeciwko seniorom i ciężko było grać. Jak powstał wspomniany Nowy Hutnik, to zaczęło się dziać lepiej. Przyszedł Krzysiek Przytuła, który starał się to wszystko ogarniać i pod względem sportowym i organizacyjnym. Brakło jednak, jak już mówiłem, pieniędzy.

Jako niespełna 18-latek zadebiutowałeś w pierwszej drużynie Hutnika. Pamiętasz ten swój pierwszy mecz?

Przyznam się, że nie.

Był to mecz przeciwko Lubrzance Kajetanów…

Coś mi świta, ale nie do końca (uśmiech).

Po Twoim pierwszym sezonie w seniorach drużyna została wycofana z 3 ligi. Dla Ciebie, jako wychowanka, to musiał być spory cios…

Tak, ale z drugiej strony, po tym, jak powstał wspominany Nowy Hutnik, to była dla nas szansa, dla tych wszystkich chłopaków przebijających się przez grupy młodzieżowe. Mogliśmy wtedy występować w 4 lidze, co było szansą na szybszy rozwój. Granie w juniorach, a w seniorach to totalnie dwie różne sprawy.

Co ciekawe, niedawno miałeś okazję zagrać przeciwko kolegom z tamtej drużyny, którzy przyjechali na Stal z Hutnikiem, a jeden z nich nawet Ciebie pokonał…

Z Adrianem Jurkowskim grałem od najmłodszych lat, a nawet siedzieliśmy w jednej ławce w gimnazjum i w liceum, także znamy się, jak łyse konie. Z Krzyśkiem Świątkiem też znamy się lata.

Wspomniałeś Krzysztofa Przytułę, który po zawieszeniu butów na kołku przeszedł ciekawą drogę, bo był w Canal+, a później został dyrektorem sportowym ŁKS-u Łódź. Widać wtedy było, że to nietuzinkowa postać?

Jak Krzysiek przyszedł to miał zamiar jeszcze pokopać, ale zobaczył, jak to wyglądało organizacyjnie i powiedział, że ma dość i kończy z graniem. Już wtedy łączył działanie na rzecz Hutnika z Canal+. Można powiedzieć, że był zafiksowany na punkcie prowadzenia sportowego trybu życia, ułożonego planu dnia i zawsze starał się wkładać nam do głów i, muszę przyznać, że w wieku 18 czy 19 lat, kilka rzeczy od niego można było wynieść. Teraz może to brzmi śmiesznie, ale nam wcześniej nikt nie mówił, że trzeba się wyspać, dobrze zjeść przed meczem, czy się porozciągać i rolować. To był pierwszy ktoś, kto się tym z nami zajmował. Ja się przy nim dużo nauczyłem.

Musiałeś się pokazywać z na tyle dobrej strony, że trafiłeś do Górnika Zabrze…

Ja tam byłem u trenera Nawałki tylko na dwutygodniowych testach, ale zagrałem w meczu Młodej Ekstraklasy i stąd na 90minut mam to wpisane w CV (uśmiech). Pamiętam, że wtedy zagrałem też w jednym meczu sparingowym pierwszej drużyny z Podbeskidziem Bielsko-Biała.

W Górniku nie zostałeś, ale miałeś okazję poznać trenera Nawałkę. Już wtedy był takim perfekcjonistą?

Dla mnie to było zderzenie z rzeczywistością i z treningami, z jakimi nigdy wcześniej nie miałem do czynienia. Pamiętam, że jak chyba po trzech dniach przyjechałem do Krakowa, to nie mogłem wyjść na drugie piętro. Trenowaliśmy tam po sześć godzin dziennie, w dwóch trzygodzinnych blokach, do tego siłownia, z którą wcześniej też nie miałem za bardzo styczności.

Ostatecznie zostałeś w Hutniku i można powiedzieć, że osiągnąłeś pierwszy sukces, bo awansowaliście do 3 ligi…

Ja wtedy miałem mały konflikt z trenerem Andrzejem Paszkiewiczem, z którym nie dogadaliśmy się w pewnej kwestii. Czasem grałem, ale raczej byłem odstawiony, więc cieszyłem się tak w połowie.

Po awansie nie zostałeś w krakowskim klubie, tylko przeszedłeś na dwa lata do Puszczy Niepołomice. To był, bez wątpienia, udany okres w Twoim życiu…

Pierwszy sezon był super, bo zagrałem w prawie wszystkich meczach, co dla bramkarza łapiącego doświadczenie było świetną lekcją. No i awansowaliśmy do 1 ligi. Drugi był gorszy, bo od razu spadliśmy, a ja nie rozegrałem połowy meczów, bo mieliśmy problem z młodzieżowcem w polu i raz grałem, a raz nie.

Skończyło się jednak dobrze dla Ciebie, bo przeszedłeś do Cracovii, w której spędziłeś ponad pięć lat. Kawał czasu…

Dużo tam widziałem, dużo przeżyłem. Może nie konkretnie na boisku, ale w szatni już tak. Przewinęło się przez ten okres wielu ludzi.

Bramkarze są generalnie bardzo ambitnymi ludźmi, a Ty w Cracovii większość czasu przesiedziałeś na ławce. Bolało?

Były okienka, że chciałem odejść, ale za bardzo nie chcieli mnie puścić, a jak poszedłem na wypożyczenie do Pogoni Siedlce, to warunkiem tego było przedłużenie kontraktu o rok, czego ja nie chciałem za bardzo robić, ale jednak wolałem iść bronić i się zgodziłem. Miałem tam być przez rok, ale po rundzie trener Probierz zażyczył sobie, żeby klub wykorzystał możliwość skrócenia wypożyczenia. Generalnie byłem w miarę cenionym zawodnikiem, w szatni lubianym i dlatego ciężko było odejść.

W ekstraklasie zaliczyłeś dwa występy i to przeciwko temu samemu rywalowi…

… Piastowi Gliwice. Szczególnie pamiętam ten pierwszy mecz. Jako cała drużyna graliśmy bardzo dobrze i wygraliśmy 3:0.

Więcej broniłeś w meczach Pucharu Polski. Któryś z tych występów wspominasz szczególnie?

Puchar ma to do siebie, że pamięta się porażki, bo zawsze po nich kończy się ta przygoda. Dlatego pamiętam choćby porażkę z Błękitnymi Stargard w ćwierćfinale i czasami śmiejemy się z Bartkiem Poczobutem, który grał w tamtym spotkaniu w zespole rywala. Pamiętam też, że rok lub dwa lata później graliśmy z Jagiellonią Białystok i nasz zawodnik założył złe skarpetki, przez co sędzia kazał mu zejść z boiska i w tej samej minucie straciliśmy jedyną bramkę tego meczu. To była pierwsza runda i byłem wściekły, bo praktycznie straciłem szansę na kolejne rundy i występy.

W Cracovii najważniejszym człowiekiem jest profesor Janusz Filipak. Jak go wspominasz?

Na pewno ciekawa postać. My, jako zawodnicy, styczność z profesorem mieliśmy tylko po meczach, kiedy wchodził do szatni pogratulować, albo starał się pocieszyć. Raz zaprosił nas do swojej rezydencji na grilla. Muszę powiedzieć, że zrobiła na mnie duże wrażenie. Dostaliśmy mapkę, żeby się nie zgubić (śmiech).

Twoim pierwszym trenerem w Cracovii był Robert Podoliński. Dlaczego jemu nie poszło?

Ja trenera Podolińskiego oceniam bardzo dobrze z tego względu, że bardzo dobrze wtedy trenowaliśmy zarówno piłkarsko, jak i siłowo. Ja się wtedy rozwinąłem. A czemu nie poszło? Słabo graliśmy. Wszystko wyglądało fajnie, trener lubił pożartować, był wygadany i przygotowany merytorycznie, natomiast coś nie szło.

Trenera Podolińskiego zastąpił Jacek Zieliński…

Ten trener bazuje na doświadczeniu, spojrzeniu z boku, stara się dbać o atmosferę w drużynie na zachowaniu pewnej hierarchii. Za trenera Podolińskiego nam nie szło, przegrywaliśmy mecze i jak przyszedł trener Zieliński to zluzował wszystko i do końca sezonu nie przegraliśmy już meczu, a pod jego wodzę rozegraliśmy dziewięć kolejek.

W końcu i jego misja dobiegła jednak końca i zastąpił go Michał Probierz, czyli zupełnie inny trener…

To bez wątpienia barwna postać. Miałem z nich trochę przejść, bo kilka razy wyrzucał mnie do drugiej drużyny, później przywracał ze względu na dobrą postawę. Nie chcę się w to wszystko zagłębiać.

W Cracovii spotkałeś Sławka Szeligę. Myślałeś, że jeszcze kiedyś będziecie mieli okazję być w jednym klubie?

Szczerze mówiąc to tego się kompletnie nie spodziewałem. Cały czas śledziłem jednak, jak idzie Sławkowi i patrzyłem na wyniki Stali oraz czy Sławek jeszcze szarpie (uśmiech).

Z bliska przyglądałeś się też rozwojowi Bartosza Kapustki. Twoim zdaniem zbyt szybko poszedł do klubu zagranicznego?

Zdecydowanie nie. Uważam, że każdy kto by był na jego miejscu postąpiłby tak samo. On się tam nie czuł gorszy. Śledziłem jego mecze, jak czasem grał w pucharze, to dostawał zmiany w meczach, w których był najlepszy na boisku i to było trochę dziwne. Wydaje mi się, że nie dostał prawdziwej szansy.

Twoja przygoda z krakowskim klubem skończyła się po sezonie 2018/2019. Jak oceniasz z perspektywy czasu swój pobyt w Cracovii?

Nie mogę powiedzieć, że były to udane lata pod względem sportowym. Dwa mecze ligowe przez pięć lat, nie oszukujmy się, to jest tragiczny wynik, natomiast trafiałem też na nieprawdopodobne serie bramkarzy. Jak przychodziłem do Cracovii był Krzysiek Pilarz, kapitan drużyny i ciężko było wywalczyć sobie miejsce w składzie. Później Grzesiek Sandomierski jak wskoczył za trenera Zielińskiego to, bodajże, zagrał 67 meczów bez kontuzji i bronił naprawdę solidnie. Nie dawał podstaw do jakiejkolwiek zmiany. Wtedy szło nam też bardzo dobrze, bo zajęliśmy 4. miejsce i graliśmy w pucharach ze Skendiją. Wspomniane 67 meczów to są praktycznie dwa sezony wyjęte z życia sportowego. Pod tym względem nie były to udane lata, a jedyne z czego mogę się cieszyć, to z nawiązania przyjacielskich relacji z niektórymi zawodnikami, z którymi trzymam się do dzisiaj.

Kolejne dwa lata spędziłeś w Zagłębiu Sosnowiec i rozegrałeś w jego barwach 34 mecze ligowe. Po tylu latach grzania ławy poczułeś się jak nowo narodzony?

Tak, ale oczywiście musiało się coś złego przytrafić. Poszedłem tam „zajarany”, że jestem szykowany na jedynkę, że będę bronił, a tydzień przed ligą rozwaliłem biodro i nie byłem w stanie się rzucić na lewą stronę. Wskoczył więc do składu Matko Perdijić, swoją droga mój znajomy z Cracovii, który bronił w taki sposób, że ja się nawet nie odzywałem i nie mogłem myśleć o jakiejkolwiek zmianie. Później to on jednak doznał kontuzji, ja zacząłem bronić i nie oddałem miejsca już do końca sezonu.

Bez wątpienia ambicje kluby były zdecydowanie większe. O co chodzi, że Zagłębie nie może się odbudować?

Jakbym znał odpowiedź, to bym odpowiedział (uśmiech). Bardzo często się zastanawiałem nad tym tematem i naprawdę ciężko jest znaleźć tego przyczynę. Nie wiem…

Przez te wszystkie lata sporo się nasiedziałeś na ławce rezerwowych. Czułeś się gorszy, od któregoś ze swoich rywali do podstawowego składu?

Żaden bramkarz nie powie, że czuje się od kogoś gorszy. Każdy mówi, że jest najlepszy, a przynajmniej powinien tak mówić.

A który z piłkarzy z pola zrobił na Tobie największe wrażenie?

Bartek Kapustka robił niesamowite wrażenie, bo jako 17 czy 18-latek był przygotowany fizycznie w niesamowity sposób i do tego miał łatwość w prowadzeniu piłki i ciąg na bramkę. Miro Covilo natomiast i jego gra głową, to coś na skalę europejską. W Zagłębiu Sosnowiec spotkałem Szymka Pawłowskiego, który pod względem dryblingu był niesamowity. No i oczywiście Damian Dąbrowski, który jest dla mnie zawodnikiem na kadrę i nie wiem, dlaczego tak się nie dzieje w jego przypadku. To na pewno piłkarz przez duże „P”.

Który z piłkarzy, przeciwko którym grałeś, był największym kozakiem?

Graliśmy kiedyś z Szachtarem Donieck sparing to pewnie musiałbym wymienić z dziesięciu Brazylijczyków (śmiech). Wydaje mi się, że był tam choćby Willian.

To spytam jeszcze o takiego piłkarza, który był największym żartownisiem?

Może Jaro Mihalik, który był ancymonkiem i lubił sobie pożartować. Trzymałem się też bardzo dobrze z Denissem Rakelsem i bardzo dobrze, że trafił później do Anglii, bo on się tam idealnie nadawał (uśmiech). To taka osobowość na angielską piłkę nożną.

W szatni Stali Rzeszów dogryzałeś sobie z Patrykiem Małeckim, który wiele lat spędził w Wiśle Kraków?

Ja z „Małym” znam się jeszcze z Sosnowca i nawet razem dojeżdżaliśmy razem z Krakowa, dopóki nie przeprowadziłem się do Katowic. Na pewno nie dogryzamy sobie.

Można powiedzieć, że masz dopiero 29 lat. Gdzie siebie widzisz w najbliższej przyszłości?

Na razie nie odpowiem na to pytanie, bo nie wiem.

A myślisz już o tym co będzie po zawieszeniu butów na kołku?

Tak, myślę, ale nie mogę zdradzić, co to będzie (śmiech).

Czyli zaskoczysz nas?

Kiedyś może tak.

Najnowsze aktualności