Wszystkie aktualności

Wywiadówka #8 – Bartłomiej Poczobut: Jestem takim człowiekiem, że jak wchodzę do szatni, to od razu jest wesoło

piątek, 30/12/2022

Czym jest Wioska Galów? Czy zawsze chce postawić na swoim? Komu najwięcej zawdzięcza? Który z piłkarzy od razu zrobił na nim duże wrażenie? Którego z kolegów było mu najbardziej szkoda po spadku GKS-u Katowice do 2 ligi? O czym mógłby napisać książkę? Jakie było jego pierwsze odczucie po przyjściu do Widzewa Łódź? Kto go przekonał do przyjścia do Stali Rzeszów? Jak reaguje na „fame”, który wytworzył się wokół jego osoby? Zapraszamy na kolejną „Wywiadówkę”, której bohaterem jest Bartłomiej Poczobut, pomocnik Stali Rzeszów.

Co to jest Wioska Galów?

(śmiech) Z naszym kierownikiem drużyny śmiejemy się, że jest to Szczecinek, z którego pochodzimy i tam się wychowaliśmy,

To trochę wyjaśnia, skąd w Tobie tyle energii…

Można tak powiedzieć (uśmiech). Koledzy w klubie często mówią, że ludzie ze Szczecinka są podobni z zachowania, a mają tu na myśli mnie i Kamila Kota. Chodzi o podobne charaktery i chęć do żartowania. W ten sposób przyjęła się ta Wioska Galów.

Na boisku bez wątpienia pokazujesz czasem charakterek. W szkole też tak było?

Myślę, że tak. Jestem osobą, która jak ma swoje zdanie, to to mówi i nie raz za to obrywałem. Druga strona medalu jest jednak taka, że bez tego pewnie bym nie dotarł do tego miejsca, w którym się znalazłem.

Z sędziami lubisz podyskutować, a jak to wyglądało z nauczycielami?

Podobnie (uśmiech). Zawsze starałem się ich przekonać do swojej racji. Pamiętam, że z matematyki byłem całkiem niezły i jak w mojej opinii nauczyciel w czymś się pomylił, to nie miałem oporów, żeby zwrócić mu uwagę, aby policzył sobie jeszcze raz.

W domu też starasz się zawsze postawić na swoim?

Jest trochę inaczej, bo mam dzieci i momentami trzeba im ulec (uśmiech). Żonie czasem też wolę przyznać rację, niż na siłę stawiać na swoim. Generalnie jednak, jak mam swoje zdanie, to staram się postawić na swoim i nie ma przebacz.

Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z piłką nożną?

To będzie pewnie boisko na naszym podwórku, gdzie z kolegami, z którymi do dzisiaj mam dobry kontakt, graliśmy w piłkę. Byli ode mnie starsi o dwa lata, a po dziś dzień utrzymujemy ze sobą kontakt i nawet byli na naszym meczu w Gdyni.

A jak się zaczęła Twoja przygoda z piłką już na poważniej?

Nie pamiętam za bardzo ile miałem wtedy lat, ale dowiedziałem się, że są treningi w klubie, poszedłem, zostałem pochwalony raz czy dwa razy i spodobało mi się to. Tak się to wszystko zaczęło.

Miałeś talent, czy przede wszystkim zaowocowała ciężka praca?

Smykałkę na pewno miałem i to każdy mi powtarzał. Zawsze byłem malutki, chudy i na pewno na tym traciłem, ale nadrabiałem sprytem i pewnie charakterem.

Od razu wystawiano Ciebie w środku pola?

Zaczynałem w ataku i nie wiem czy nawet jeszcze w juniorach, a na pewno w trampkarzach, grałem w przodzie. Później zostałem przesunięty na bok, ale wciąż będąc graczem ofensywnym, a w juniorach w Koszalinie trener przestawił mnie na defensywnego pomocnika i tak już zostało.

Jest ktoś komu zawdzięczasz najwięcej?

Na pewno tacie, bo mocno się poświęcał, wożąc mnie na każdy trening i jeżdżąc na wszelakie turnieje. Zawsze mogłem liczyć na jego wsparcie. Mamie oczywiście też wiele zawdzięczam, bo również mnie wspierała, ale to tata jeździł ze mną i zawsze czułem, że jest ze mną.

Twoim pierwszym klubem był Wielim Szczecinek, ale nie jedynym w tym mieście. Był bowiem jeszcze UKS 7 i Darzbór. Skąd te zmiany klubów w tak młodym wieku?

Zaczynałem kopać piłkę w Wielimiu, a jak szedłem do czwartej klasy szkoły podstawowej sąsiad powiedział, że tworzy się klasa w szkole sportowej i żebym tam spróbował. Przeniosłem się więc do tej szkoły i tam mieliśmy fajną ekipę. Praktycznie wszyscy z tej szkoły szli później do klubu Darzbór i stąd wzięła się kolejna zmiana. To była więc naturalna kolej rzeczy.

W końcu nadszedł czas na przeprowadzkę i trafiłeś do Bałtyku Koszalin. Jak 16-latek odnalazł się w sporo większym mieście, do tego oddalonym kawałek od rodzinnego domu?

Przyznam, że rozłąka z rodziną i kolegami była dosyć trudna. Początki nie były więc łatwe, ale tam też poznałem fajnych ludzi, z którymi mieszkałem w bursie. Koszalin już trochę znałem wcześniej, bo jest on oddalony 70 kilometrów od Szczecinka, więc od czasu do czasu jeździliśmy do tego miasta na jakieś zakupy. Można powiedzieć, że szybko się zaaklimatyzowałem w Koszalinie i bez wątpienia miło wspominam tamten czas.

A jak wspominasz samo życie w bursie?

Nie jest to łatwy kawałek chleba, to fakt, ale to na pewno było fajny czas. W bursie byli też starsi ode mnie, a także przedstawiciele innych dyscyplin. To na pewno była dobra szkoła życia, bo działo się tam sporo. Trzeba było mieć mocny charakter, żeby nie zbłądzić, a pokus nie brakowało.

O Bałtyku więcej się mówiło za sprawą Kacpra Kozłowskiego. Jest to klub, w którym często pojawiają się talenty?

Jak szedłem do Bałtyku to na pewno tamta młodzież była zdolna, bo zbierali najlepszych z regionu. Jak byłem w juniorach starszych to zdobyliśmy brązowy medal mistrzostw Polski, a to o czymś świadczy. To była spora sensacja, bo wtedy seniorska drużyna z Koszalina była w 4 czy 5 lidze, a tu juniorzy zrobili medal.

Dlaczego więc piłka seniorska w tym mieście nie może jakoś mocniej zaistnieć?

Też się nad tym zastanawiałem, bo jest to duże miasto, a obecnie Bałtyk i Gwardia grają w 4 lidze. Może to wynika z tego, że są właśnie dwa kluby, ale ciężko mi z pełnym przekonaniem odpowiedzieć na to pytanie, bo nie mam odpowiedniej wiedzy.

Po trzech latach zamieniłeś Bałtyk na Gwardię Koszalin. W tym mieście nie ma animozji klubowych?

Kibice tych klubów, jak to w miastach derbowych, się nie lubią. Ja zmieniłem klub, bo Gwardia była wtedy w 3 lidze, a Bałtyk w 4. Mój tata zadzwonił do trenera i zapytał, czy by mnie nie chciał w swojej drużynie. W odpowiedzi usłyszał, że bardzo by mnie chciał, ale będzie ciężko, żeby mnie puścili. Wcześniej tata wykupywał mnie jednak z klubu w Szczecinku więc jakoś się porozumiał z Bałtykiem i za to też oczywiście jestem mu wdzięczny.

Po Gwardii przyszedł czas Błękitnych Stargard, wtedy jeszcze Szczeciński. I było o was głośno…

Fakt, trochę namieszaliśmy (śmiech). To był mega pozytywny czas i do dzisiaj wracam z przyjemnością do niego pamięcią. Szatnię mieliśmy rewelacyjną i atmosfera była kapitalna. Tak naprawdę tylko ja i Arek Jasitczak byliśmy spoza okolic Stargardu, a reszta była stamtąd. Ta przygoda w Pucharze Polski to było coś niesamowitego, ale szkoda, że nie udało się wtedy awansować do 1 ligi, a zabrakło nam bardzo niewiele, aby to osiągnąć. A dodam, że bywały takie mecze ligowe, że drugi trener grał w środku pola, bo w środku tygodnia mieliśmy puchar i trzeba było oszczędzać siły. W ten sposób trochę punktów pogubiliśmy i później zabrakło ich do awansu.

W Pucharze Polski robiliście furorę. Dowierzaliście w to, co się dzieje?

Cały czas się napędzaliśmy, a z każdą kolejną rundą rosło zainteresowanie nami. Przyjechali do nas nawet ludzie z Łączy na Piłka. Czuliśmy się mocni i kto by do nas nie przyjeżdżał, to wiedzieliśmy, że mamy szansę ich ograć. Robiliśmy kolejne niespodzianki i byliśmy blisko jeszcze jednej, ale Lech Poznań w rewanżu doprowadził do dogrywki, a w niej nas pokonał. Szkoda, że się nie udało, ale tak to już w piłce bywa. Napędziliśmy jednak Lechowi sporego stracha, co samo w sobie już o czymś świadczy.

Byliście wtedy rewelacją rozgrywek, ale jak popatrzyłem na wasz ówczesny skład, to nie ma tam zbyt wielu piłkarzy, którzy później osiągnęli coś w wyższej lidze. Waszą siłą był po prostu kolektyw?

Z jednej strony, tak, szatnia była naszą ogromną siłą, ale i piłkarsko byliśmy dobrym zespołem. Wyżej poszedł choćby Łukasz Kosakiewicz, a Ariel Wawszczyk był już z Cracovią na obozie, ale ostatecznie Błękitni go nie puścili. W przypadku Wojtka Fadeckiego czy Piotrka Wojtasika ich przygody pewnie nie poszły tak, jak powinny, ale mieli duży potencjał. Było też kilku starszych zawodników, którzy na pewno pomagali nam swoim doświadczeniem.

Z Błękitnymi nie awansowałeś do 1 ligi, ale w końcu wylądowałeś na zapleczu ekstraklasy i trafiłeś do Bytovii Bytów, która miała wtedy ciekawe perspektywy…

Wtedy sponsorem Bytovii był Drutex i przez ten klub przewinęło się sporo fajnych piłkarzy. Skład mieliśmy naprawdę dobry i możemy żałować, że nie udało się zrobić czegoś więcej, aczkolwiek tam też w pucharze zrobiliśmy kilka niespodzianek. Generalnie myślę, że można było wycisnąć więcej, niż to, co udało nam się zrobić. W końcu firma podjęła decyzję, żeby po latach wycofać się ze sponsorowania tego klubu, ale mnie w nim już wtedy nie było. Można się tylko domyślać, że pewnie pomyśleli, że pewnego poziomu nie przeskoczą.

Ty Bytovię zamieniłeś na GKS Katowice i w zasadzie pierwszy raz miałeś okazję grać w klubie, który ma wielu kibiców i ta presja jest pewnie wtedy trochę inna…

To na pewno jest inne granie, ale przede wszystkim przychodząc do „Gieksy” zdawałem sobie sprawę, że celem jest awans, a wtedy ta presja rośnie. Ludzie żyją tym klubem i to było widać oraz czuć, że jest to wyższa półka.

Jak człowiek, który wcześniej w zasadzie całe życie spędził na północy Polski, odnalazł się na Górnym Śląsku?

Pamiętam, że jak dostałem informację o ofercie z „Gieksy”, to się zastanawiałem, czy ją przyjąć, ale żona powiedziała „jedziemy” (śmiech). W Katowicach mam rodzinę i to na pewno pomogło mi w przeprowadzce na Górny Śląsk. Ludzie z tego regionu są bardzo życzliwi, więc z aklimatyzacją nie było najmniejszego problemu. Fajnie nam się tam żyło i szybko przyzwyczailiśmy się do życia w sporo większym mieście. Mieszkaliśmy przy Parku Śląskim i szybko to miejsce przypadło nam do gustu.

A jak radziłeś sobie z „godką”?

Mniej więcej po roku, jak przyjeżdżaliśmy na Pomorze to się śmiali, że trochę zaciągam (śmiech). Przyznam jednak, że za dużo „godki” się nie nauczyłem.

W „Gieksie” spotkałeś m.in. Tymoteusza Puchacza. Już wtedy był takim pozytywnym wariatem?

Tak, ale przede wszystkim pamiętam, że jak przyjechał do Katowic, to nawet żonie powiedziałem, że jest to chłopak z ogromnym potencjałem. Byłem pewien, że będzie grał gdzieś wyżej w piłkę, z reprezentacją włącznie. Przy tym był już wtedy wariacikiem, ale taki jest jego styl bycia. Mieszkaliśmy obok siebie, szybko złapaliśmy dobry kontakt i od czasu do czasu ze sobą rozmawiamy.

Ciekawą postacią w tamtej szatni był też na pewno Jakub Wawrzyniak…

Kuba miał przede wszystkim dużo opowieści i świetnie się go słuchało. Wniósł na pewno do drużyny ogromne doświadczenie i cały czas podpowiadał, co można zrobić lepiej, inaczej. Dużo czerpałem z jego wiedzy i było mi go szkoda, bo miał fajną karierę, a zakończył ją tak, a nie inaczej, co mocno przeżywał. Naprawdę był totalnie załamany po spadku, a przecież mógłby mieć to gdzieś.

Co sobie pomyślałeś w momencie, kiedy Andrzej Witan, a więc bramkarz rywali, zdobył bramkę, która spowodowała waszą degradację?

O tamtym cały sezonie można by pewnie napisać książkę. Można powiedzieć, że wszystkie możliwe nieszczęścia, czy przypadki skumulowały się w tym jednym sezonie. To się ktoś pośliznął, to ktoś się zderzył ze sobą, a na koniec pieczątka w postaci bramki zdobytej przez bramkarza. Pamiętam, że na tym meczu nie było spikera, który zawsze był i on na pewno powiedziałby, że Bytovia nie ma już szans, a wtedy pewnie Andrzej nie pobiegłby na tego wolnego. Tak się jednak nie stało i spadliśmy…

Wtedy po drugiej stronie barykady był Bartek Wolski. Wspominaliście tamten mecz?

Z Bartkiem znaliśmy się jeszcze ze wspólnej gry w Bytovii i będąc już w Stali wspominaliśmy sobie tamten mecz. Dla nich też to było dziwne, bo po zdobytej bramce myśleli, że się utrzymali, a ławka wiedziała, że nic ten gol nie dał. Ci z boiska szaleli z radości, a reszta była smutna.

Po GKS-ie był czas na Widzew Łódź i, tak myślę, wymagania jeszcze bardziej poszły w górę. Nie mylę się?

Na pewno tak. To jest potężny klub i od razu to było czuć. Cieszę się, naprawdę, że miałem możliwość reprezentować Widzew. Mój kolega też grał w tym klubie i mi sporo o nim opowiadał, ale to nie oddaje tego, co się czuje wychodząc na boisko w barwach Widzewa. To trzeba samemu poczuć. Wtedy czuć, że człowiek naprawdę jest piłkarzem i po to tyle lat trenował, żeby wylądować w takim klubie.

Wracasz w ogóle myślami do zakończenia sezonu 2019/2020 i sytuacji z kibicami łódzkiego klubu?

Staram się do tego nie wracać. Jasne, nie wszystkim pasowało to, w jaki sposób awansowaliśmy, ale ten cel został jednak osiągnięty. Myślę, że w 2 lidze miałem dobry sezon i staram się wspominać to, co było dobre. A skończyło się awansem.

I znów wylądowałeś w 1 lidze. Zagrałeś tam sezon, a po nim Twoja przygoda z Widzewem dobiegła końca i trafiłeś do Stali Rzeszów. Skąd właśnie ten wybór?

Po tamtym sezonie sporo się zmieniało w Widzewie. Ja już byłem dogadany z klubem i kontrakt był w zasadzie przygotowany, ale zmienili się prezes, dyrektor oraz trener i dostałem telefon, że jednak umowa nie zostanie przedłużona. Jeśli chodzi o Stal Rzeszów, to, przyznam, że nie była to łatwa decyzja, aby wracać na trzeci szczebel rozgrywkowy, bo miałem oferty z 1 ligi. Spotkałem się jednak z dyrektorem Fojutem i trenerem Myśliwcem, posłuchałem ich, jak to wszystko ma być budowane i poszedłem w to. Spodobała mi się ich wizja i można powiedzieć, że im zaufałem. Teraz wiem, że to była dobra decyzja i cieszę się, że tutaj trafiłem.

Kiedy już było oficjalnie wiadomo, że zostajesz piłkarzem Stali sporo było negatywnych komentarzy na Twój temat. Pisali, że przychodzi przecinak itd. Jak do tego podchodzisz?

Ja tego nie czytam, aczkolwiek dochodzą do mnie pewne rzeczy, bo rodzina czyta. Ja zawsze im mówię, że to jest Internet i tym ludziom pozostaje tylko wylewanie takiej żółci w sieci. Ja staram się robić swoje i nie zwracam na to uwagi. Nie ważne jak, ważne, że piszą i nie przekręcają nazwiska (śmiech).

Obecnie jest zupełnie inaczej, bo można powiedzieć, że wytworzył się wokół Ciebie „fame”. Jak na coś takiego reagujesz?

Przyznam się, że podobnie na to reaguję, czyli też nie zwracam na to wielkiej uwagi, choć oczywiście zawsze jest miło słyszeć pozytywne rzeczy na swój temat. Ja cały czas staram się w stu procentach skupiać na treningach i meczach, aby wciąż się rozwijać. Trener Myśliwiec dał mi tę swobodę, pokazał mi, gdzie mogę jeszcze bardziej pomóc drużynie. To jest najważniejsze, a komplementy to tylko, miły, ale jednak dodatek.

Nie jesteś obieżyświatem, ale kilka klubów zaliczyłeś. Zawsze z łatwością się aklimatyzowałeś?

Wydaje mi się, że tak. Jestem takim człowiekiem, że jak wchodzę do szatni, to od razu jest wesoło, a to na pewno pomaga w aklimatyzacji. Nigdy nie miałem z tym problemu.

Najnowsze aktualności