Wszystkie aktualności

WYWIADÓWKA #9 | Sławomir Szeliga: Największy żartowniś w szatni? Chyba ja (śmiech)

czwartek, 16/02/2023

Jak wspomina rywalizację z Koroną Kielce? Którego meczu nie zapomni do końca życia? Po pracy, z którym trenerem stał się lepszym piłkarzem? Jak wspomina współpracę z Januszem Wójcikiem? Kiedy najczęściej w klubie pojawiał się prezes Cracovii, Janusz Filipiak? Na wspomnienie, którego trenera od razu reaguje uśmiechem? Który piłkarz „wyskakiwał z lodówki”? Czy tracił wiarę, że jeszcze ze Stalą Rzeszów wróci na wyższy szczebel? Jak wspomina rywalizację z Robertem Lewandowskim? O tym wszystkim dowiecie się z kolejnej „Wywiadówki”, której bohaterem jest Sławomir Szeliga, były piłkarz Stali Rzeszów, a obecnie trener w naszej Akademii Piłkarskiej.

Jak wspominasz swoje początki w piłce nożnej?

Wszystko zaczęło się na boiskach osiedlowych, gdzie zbieraliśmy się z kolegami i grało się między drzewami. Dopiero z czasem administracje zaczęły stawiać bramki, ale wcześniej trzeba było sobie radzić na różne sposoby, robiąc słupki choćby z plecaków. Tak to mniej więcej wyglądało na początku. W sumie klasyka dla mojego pokolenia.

Jesteś z tego pokolenia, które w piłkę kopało na osiedlu od rana do wieczora…

Po powrocie ze szkoły rzucało się plecak i mama szukała wieczorem po osiedlu, żeby wrócić do domu (śmiech). Teraz dzieciaki mają w zasadzie wszystko, a my tego nie mieliśmy, ale wtedy, tak uważam, więcej się grało w piłkę.

Jak i w jakim wieku trafiłeś do Stali Rzeszów?

Koledzy ze szkoły już byli zapisani do Stali i w pewnym momencie sam podjąłem decyzję, żeby pójść do klubu i się zapisałem. W domu na początku nikt nie wiedział o tym i dopiero jak był potrzebny podpis rodzica, to musiałem o tym poinformować. Generalnie zrobiłem to dosyć późno, bo, jeśli dobrze pamiętam, w okolicach piątej klasy szkoły podstawowej.

Pod czyje skrzydła wtedy trafiłeś?

Trenera Stasia Kocota. To on coś we mnie zobaczył i szczerze dziękuję mu, że dał mi szansę i ukształtował mnie. Teraz to widzę, że wiele z tych rzeczy, które przekazywał, przydało mi się w życiu.

Przeszedłeś w Stali kolejne szczeble młodzieżowe i nadszedł czas wejścia do dorosłej szatni. Jako ono przebiegło?

Wtedy nie było „instytucji” młodzieżowca i młody chłopak musiał po prostu wywalczyć sobie miejsce w składzie. Wydaje mi się, że było trochę trudniej, ale pomału wchodziłem do drużyny. Wiadomo, że na początku człowiek był trochę przestraszony, ale muszę przyznać, że w szatni zostałem świetnie przyjęty. Oczywiście były różne docinki, ale to jest normalna sprawa.

Kogo pamiętasz najmocniej z tamtych czasów?

Myślę, że Rafała Pomianka, z którym chyba najdłużej byłem w tej szatni i bardzo mi pomógł, aby w niej zostać i czuć się jak u siebie.

Twój pierwszy sezon w seniorach nie zakończył się za dobrze, bo spadkiem do 4 ligi…

Nie zawsze jest wesoło i fajnie. Był to dosyć bolesny upadek, ale podnieśliśmy się i później szło to już w górę.

Pamiętasz swoją pierwszą bramkę dla Stali?

Nie za bardzo…

Było to w meczu ze Stalą Sanok…

Tak mi się wydawało (uśmiech), ale kompletnie jej nie pamiętam.

W 4 lidze miałeś okazję grać u boku wracającego do Stali Pawła Kloca…

Gra u boku Pawła na pewno dała mi bardzo wiele. „Perła” grał wyżej, a ja operowałem za nim i troszkę musiałem na niego pracować (śmiech). Nie przeszkadzało mi to jednak, bo właśnie ta pozycja mi zawsze najbardziej odpowiadała i tam najlepiej się czułem.

Po sezonie w 4 lidze awansowaliście, a Ty byłeś istotną częścią drużyny. Jak pamiętasz w ogóle tamte rozgrywki?

Było trochę egzotycznych, szczególnie z dzisiejszego punktu widzenia, rywali, ale to nie znaczy, że było łatwo. Każdy wtedy mocniej się nastawiał na mecze ze Stalą Rzeszów i trzeba było walczyć o swoje.

W 4 lidze byliście drużyną składającą się w większości z wychowanków. W 3 wciąż było bardzo wielu „swoich”, ale też zaczęły się wzmocnienia z zewnątrz, choćby grupa dębicka, czyli Krzysztof Nalepka czy Mateusz Kędzior…

Z czasem dołączali kolejni piłkarze z zewnątrz, bo po prostu trzeba było się wzmacniać i dołączać też bardzo doświadczonych zawodników. Rywalizacja o miejsce w składzie była naprawdę spora.

Docieramy do sezonu 2003/2004, a więc kiedy otarliśmy się o awans, a walczyliśmy o niego z Koroną Kielce. „Dziwny” to był sezon…

Nie da się ukryć (śmiech). Sezon wcześniej była Cracovia, a później Korona i to te dwa zespoły były kolejno zdecydowanymi faworytami do awansu. My atakowaliśmy trochę z drugiego szeregu, ale patrząc na samą grę to kompletnie nie odstawaliśmy od tych rywali. Jeśli chodzi o rywalizację z Koroną to wiadomo, że dochodziły do nas różne słuchy, ale jakoś wybitnie o tym nie dyskutowaliśmy.

Zwieńczeniem sezonu 2003/2004, a przynajmniej tej zasadniczej części, były derby Rzeszowa. Je na pewno dobrze pamiętasz…

Pewnie nie zapomnę tego meczu do końca życia. Zdobyć w derbach piękną bramkę, do tego jedyną w meczu, która dała zwycięstwo, to coś niesamowitego.

Temu meczowi towarzyszyły też niezbyt ciekawe okoliczności…

Można się przekomarzać, wbijać szpileczki, ale czegoś takiego być nie powinno, że faktycznie mogliśmy się czuć zagrożeni i mogło się to skończyć dla kogoś tragicznie.

Niejako dogrywką były baraże z Ruchem Chorzów. Wydaje się, że Ruch był wtedy do ugryzienia…

Żałować można było przede wszystkim pierwszego meczu, który odbył się na naszym stadionie, a zakończył się remisem 1-1. Graliśmy wtedy bardzo dobrze, szczególnie w pierwszej połowie mieliśmy dużo sytuacji i powinniśmy byli pewnie wygrać, a wtedy zapewne inaczej by się to wszystko skończyło. Nie ma co jednak gdybać. Najwidoczniej wtedy nie zasługiwaliśmy na to, żeby pójść wyżej, bo w rewanżu Ruch był już zespołem zdecydowanie lepszym, wygrał 2-0 i się utrzymał na zapleczu Ekstraklasy.

Awans przeszedł koło nosa i nie inaczej było rok później… Ciebie na wiosnę już jednak nie było, bo przeszedłeś do Widzewa Łódź, wtedy 2-ligowego… To był inny świat?

Przede wszystkim było to coś nowego. Wiadomo jaką marką jest Widzew, choć wtedy był niżej, i ciężko było się przebić, ale chciałem pokazać, że zawodnik z niższej ligi może to zrobić i z czasem to się udało. Początki były trudne, ale ostatecznie spędziłem w tym klubie 3 i pół roku, więc chyba sobie poradziłem.

Kibice byli top?

Nie da się ukryć. Na nasze mecze chodziło praktycznie cały czas po osiem tysięcy ludzi i atmosfera była super, ale i na Stali Rzeszów bywała rewelacyjna atmosfera. Pamiętam jak w 3 lidze potrafiło na nasz mecz przyjść tylu kibiców i to było coś pięknego.

Jak wtedy wyglądała organizacja tego zasłużonego klubu?

To była trochę budowa tego wszystkiego. Z tego co pamiętam, wtedy klub przejęli pan Szymański z panem Bońkiem i starali się wszystko wyprowadzić na prostą. Ściągali wtedy do drużyny naprawdę dobrych piłkarzy…

No właśnie. Wchodzisz do drużyny, a tam Radosław Michalski, Michał Probierz, Jakub Wawrzyniak, Tomasz Jodłowiec. Ciekawa mieszanka…

To tylko pokazuje, jaka wtedy w Widzewie była konkurencja, aby się przebić do podstawowego składu, pomimo tego, że grał na drugim poziomie rozgrywkowym. Trener Stefan Majewski spokojnie mnie jednak wkomponowywał, a jak już zacząłem grać, to w zasadzie miejsca nie oddałem.

Wtedy, jakżeby inaczej, awans przeszedł Tobie koło nosa, znów po barażach, tym razem z Odrą Wodzisław Śląski…

Była to powtórka z rozgrywki. Znów w pierwszym meczu fajnie graliśmy, a drugi wyglądał trochę słabiej i ponownie trzeba się było obejść smakiem. W następnym sezonie nie było już jednak wątpliwości i bezpośrednio awansowaliśmy do wtedy 1 ligi, dzisiaj Ekstraklasy.

Po awansie trenerem został Michał Probierz. Jaki było jako początkujący trener?

Pamiętam, że jeszcze jako zawodnik był bardzo pewny siebie i to się nie zmieniło, kiedy został trenerem. Biła od niego wielka charyzma i widać było, że sporo osiągnie w tym zawodzie. Od początku wiedział czego chce i w jaki sposób to zrobić. Myślę, że się nie pomyliłem tak go oceniając, bo, abstrahując od tego czy ktoś go lubi czy nie, jest czołowym trenerem w Polsce.

W drugim sezonie w Ekstraklasie do Widzewa przyszedł Janusz Wójcik. Było „kiełbachy w górę i golimy frajerów”?

Tutaj to dopiero trener z charyzmą (śmiech). Zupełnie jednak inny typ, niż poprzedni trenerzy, z którymi pracowałem. Na pewno jednak bardziej podobały mi się treningi trenera Probierza, niż Wójcika. Przypominam sobie pewną historię, która miała miejsce chyba w trakcie jego pierwszego meczu w roli trenera Widzewa. Graliśmy w Grodzisku Wielkopolskim, bronił u nas Fabiniak, a kamery złapały krzyczącego w jego stronę ostre słowa trenera Wójcika. Myślę, że historię z „siatkówką” większość kibiców zna (śmiech).

Na najwyższym poziomie w Widzewie zagrałeś dwa sezony, łodzianie spadlii przeszedłeś do Cracovii… Musiałeś więc wypracować sobie dobrą markę przez te dwa lata…

Przez te dwa sezony grałem w zasadzie cały czas, a w Cracovii był trener Majewski, który wiedział na co może liczyć, jeśli chodzi o moją osobę. Pasowałem do jego koncepcji, a, myślę, że warto to podkreślić, on już wtedy stosował ustawienie 1-3-5-2 i ściągnął mnie do Krakowa. Wtedy w tej drużynie był już Arek Baran, z którym dobrze się znaliśmy ze Stali Rzeszów i pomógł mi zaaklimatyzować się szybko w zespole.

W „Pasach” spędziłeś aż 7 lat. Szmat czasu…

To był piękny czas, w którym nie brakowało upadków i wzlotów. O Cracovii mogę mówić tylko pozytywnie i mam wiele świetnych wspomnień. Wiem, że marzeniem prezesa Filipiaka jest mistrzostwo Polski i myślę, że kiedyś w końcu dopnie swego.

Skoro padło to nazwisko, to muszę zapytać o prezesa Filipiaka, bez którego zapewne Cracovia nie byłaby w tym miejscu, w którym się znajduje…

Generalnie prezesów nie widuje się zbyt często, bo oni mają swoje sprawy firmowe i inni są od tego, aby pilnować spraw klubowych. Prezes Filipiak był mało widoczny, ale kiedy miał czas to zawsze podjechał do klubu, szczególnie, kiedy było trochę gorzej pod względem wyników (uśmiech). Jest to człowiek bardzo w porządku i można z nim porozmawiać na każdy temat.

Za Twoich czasów do Cracovii wchodził Mateusz Klich. Miał już w sobie to coś?

Było widać, że już za chwilę pójdzie w świat. Raz to były umiejętności, ale dwa to jego podejście piłki. W Wolfsburgu ciężko było się jemu przebić u trenera Magatha, ale to chyba dużo jemu dało, bo ostatecznie zaszedł przecież wysoko. Mocno zaistniał w Premier League, a to nie jest łatwe.

W drugim sezonie przyszedł Orest Lenczyk.

(uśmiech).

Rozumiem, że ten uśmiech mówi wszystko…

To człowiek z niesamowitą charyzmą. Drugiego takiego w swoim życiu nie spotkałem. Przede wszystkim jednak zawsze miał czas, aby porozmawiać. Do tego był uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony. Jedna z pierwszych rzeczy, którą sobie przypominam to fakt, że nie lubił, jak ktoś pierwszy wyciągał do niego rękę na przywitanie. To on, jako pierwszy miał wykonać ten gest. Dla mnie to super zarówno człowiek i trener.

A Jurij Szatałow? Jak go wspominasz?

Ja z tym trenerem nie miałem problemów. Jak każdy, ma swoje zalety oraz wady i pewnie niektóre kwestie mogły innym przeszkadzać. Jeśli ktoś nie lubił krytyki swojej osoby, to pewnie miał z trenerem problem. Ja również miewałem z nim spięcia, ale dobrze go wspominam. Pamiętam, że jak nas przejął to mieliśmy świetną passę, a walczyliśmy o utrzymanie i to się nam udało. Swoją pracę więc wykonał, a obronił go końcowy wynik.

Twój kolega z szatni Marek Wasiluk to może nie był wybitny piłkarz, ale ciekawa osobowość, co potwierdza obecnie udzielając się w mediach….

Szczerze mówiąc, to się zdziwiłem, że został ekspertem telewizyjnym, bo myślałem, że bardziej pójdzie w trenerkę. Widać jednak, że dobrze sobie radzi i oby tak trzymał.

Nie może zabraknąć wątku Marcina Krzywickiego. To piłkarz z największym dystansem do siebie, jakiego poznałeś?

Teraz tak to można odbierać, ale jak Marcin do nas przychodził to widać było, że ma talent, a jeśli dobrze pamiętam to otarł się o kadrę, ale doznał kontuzji i ostatecznie nie pojechał. Później ta jego kariera potoczyła się jakoś dziwnie i trochę zaginął. W sumie nie wiem dlaczego. Jeśli chodzi o jego osobowość, to śmialiśmy się trochę w szatni, że gdzie nie spojrzysz, to jest Marcin Krzywicki, że jak otworzysz lodówkę to zobaczysz właśnie jego (śmiech). Dystans do siebie miał zawsze.

W Cracovii grałeś też z Arkadiuszem Radomskim czy Andrzejem Niedzielanem…

Szczególnie dużo wyciągnąłem ze wspólnej gry z tym pierwszym, bo sporo mi podpowiedział i za to mu dziękuję. Wtedy w Cracovii mieliśmy naprawdę fajny zespół, ale, niestety, nie do końca zgadzały się wyniki. W sumie ciężko powiedzieć dlaczego tak było.

Z Cracovii nie odszedłeś nawet pomimo spadku…

Wychodziłem z założenia, że jeśli jestem w zespole i ktoś cały czas chce na mnie stawiać, to po co mam na siłę coś zmieniać. Ja nie przepadam za zmianami i nie szukałem czegoś innego.

Wtedy trenerem był Wojciech Stawowy…

To był trener, który potrafił wyciągnąć z piłkarza maksa. On nauczył mnie naprawdę gry w piłkę. Trener Stawowy lubił Barcelonę i starał się w nas zaszczepić tiki takę i nasza gra w tamtym sezonie zdecydowanie mogła się podobać, a przede wszystkim na koniec sezonu awansowaliśmy do Ekstraklasy. Po pracy z tym trenerem na pewno stałem się lepszym piłkarzem.

Po awansie w Cracovii spędziłeś jeszcze dwa sezony, ale w końcu nadszedł czas odejścia i powrót do Stali Rzeszów. Nie było szans zostać jeszcze na wyższym poziomie?

Były różne oferty, ale ciągnęło mnie już do domu i taką podjąłem decyzję, że to jest właściwy moment, aby wrócić do Rzeszowa.

Ze Stalą kilka kolejnych sezonów kończyło się niepowodzeniami. Traciłeś wiarę, że się jeszcze uda wrócić chociaż do 2 ligi?

Jak ktoś mnie zna to wie, że wiary nie straciłem. Nie jestem typem człowieka, który łatwo się poddaje. Pamiętam, że kilka lat później, rozmawiając z trenerem Myśliwcem, powiedziałem, że chciałbym ze Stalą awansować do Ekstraklasy. To mi się nie udało, bo lata lecą, ale w czasie mojego drugiego pobytu w Stali zrobiliśmy z drużyną awans do 2 ligi, a później do 1 i to też coś pięknego. Jako piłkarz nie udało się awansować jeszcze wyżej, ale wierzę, że doczekam tego, jako kibic (śmiech).

Myślę, że mecz z Podhalem Nowy Targ pewnie na długo zostanie w pamięci…

Sezon tak się ułożył, że o wszystkim musiał decydować ten ostatni mecz. My musieliśmy wygrać, aby przeskoczyć w tabeli Podhale Nowy Targ. Zagraliśmy ten finał bardzo dobrze, a atmosfera na trybunach to było coś pięknego. Czuć było, że jest to piłkarskie święto.

W trakcie naszej rozmowy przewinęło się wielu trenerów, ale spytam jeszcze o Janusza Niedźwiedzia… Jak go pamiętasz?

Na początku trener Niedźwiedź nie widział mnie w swojej taktyce i było ciężko. Nie poddawałem się jednak, nie odpuściłem, chciałem pokazać, że mój wiek nie ma znaczenia i to mnie napędzało do jeszcze cięższej pracy. Trenera Niedźwiedzia porównałbym do trenera Stawowego, bo też cały czas żył piłką i trochę się uczyłem tego od niego, aby w sobie to zaszczepić. Co ważne nie zamknął się w tym, że mnie nie widzi w składzie i basta, tylko po pewnym czasie potrafił zmienić zdanie i zacząłem dostawać coraz więcej szans, aż w końcu, w pewnym sensie, to ode mnie zaczynał układanie składu.

Kiedy podjąłeś decyzję, że zostaniesz trenerem?

Myślałem o tym od pewnego czasu, nie robiłem się coraz młodszy, a jak zauważyłem, że już troszkę zaczynam odstawać to podjąłem decyzję, że pewnie czas zawiesić buty na kołku. Jak przyszedł do Stali trener Myśliwiec to zacząłem bardziej podpatrywać jego pracę, dużo rozmawialiśmy i robiłem kolejne kursy, aby się dobrze przygotować do nowego zawodu.

Jak oceniasz swoje początki w nowej roli?

To niby ten sam świat, ale jednak zupełnie inny. Kiedy jesteś piłkarzem, to trener mówi Tobie, co masz robić i to robisz. Teraz mam pod sobą grupę ludzi, a każdy jest inny i początkowo na pewno nie było łatwo przejść na tę drugą stronę, ale z czasem wszystko się zazębiało i teraz już jest wszystko w porządku.

W swojej długiej karierze zaliczyłeś trzy kluby. To rzadkość…

Bo dla mnie przeprowadzka to ostateczność (śmiech). Jeden lubi zmieniać otoczenie, jak tylko coś nie układa się po jego myśli, a ja, jak już wspominałem, wtedy zaciskam zęby i walczę o swoje.

Jaki był najlepszy piłkarz, z którym dzieliłeś szatnię?

Ciężko wybrać takiego jednego, bo tych piłkarzy przewinęło się bardzo wielu. Pewnie stworzyłbym z tego dwie jedenastki (śmiech).

A taki, przeciw któremu miałeś okazję grać?

(dłuższa chwila zastanowienia). Robert Lewandowski, kiedy był piłkarzem Lecha Poznań. Jasne, pewnie to nie był jeszcze ten zawodnik, co teraz, ale było widać, że już ma ogromne możliwości. Drugim natomiast będzie Semir Stilić, też z Lecha Poznań. Z nim na boisku toczyłem jeszcze więcej pojedynków

Który był największym żartownisiem?

Chyba ja (śmiech).

Najnowsze aktualności