Artykuły

Czwartkowe Rozmowy #12 – Marcel Kotwica

czwartek, 23/07/2020

Czwartkowe Rozmowy to format w którym publikujemy niezwykle ciekawe wywiady i artykuły autorstwa Sebastiana Chyla na temat osób związanych ze Stalą Rzeszów.

Autor tekstu: Sebastian Chyl

Druga część mojej rozmowy z Marcelem Kotwicą. Tym razem sporo mówimy o początkach w seniorskiej piłce i sportowo organizacyjnych zawirowaniach w Łodzi, Kaliszu i Turku. Jeśli nie czytałeś pierwszej części, to koniecznie nadrabiaj lekturę!

Bolesna gonitwa za marzeniami

Marcel Kotwica w barwach Łódzkiego Klubu Sportowego

Twoje pierwsze kroki w piłce seniorskiej?
– W dalszym ciągu reprezentowałem barwy SMS-u Łódź. Nasza akademia miała wtedy seniorską drużynę na szczeblu IV ligi i tam właśnie zadebiutowałem w dorosłej piłce. To był czas, kiedy byłem nieukształtowany pod względem fizycznym, więc ustępowałem kolegom pod tym względem i zazwyczaj wchodziłem na boisko z ławki rezerwowych. Trenerem naszej drużyny był wtedy Piotr Szarpak.

To było mocne zderzenie?
– Początkowo tak. Spotkania w większości opierały się na rywalizacji fizycznej, a nie taktycznej. Mieliśmy młody zespół i bywało ciężko. W miarę upływu czasu przywykłem do tego poziomu i szło mi coraz lepiej, a ostatecznie na szczeblu wyżej w barwach SMS-u rozegrałem praktycznie cały sezon.

Po czym wylądowałeś w Kaliszu.
– A dokładniej w Calisii Kalisz. Pojechałem tam na testy i spodobałem się trenerowi, który widział mnie w swojej koncepcji. Dostałem duży kredyt zaufania. Myślę, że go na boisku spłaciłem.

Jedyne miasto w Wielkopolsce po części nie związane z Kolejorzem. Jak je wspominasz?
– Osobiście nie przypadło mi do gustu. Większość ludzi wyjeżdża stamtąd do Poznania, lub Wrocławia. Ale bardzo miło wspominam ludzi, których tam poznałem. Do dzisiaj z wieloma postaciami mam dobry kontrakt. A co do samego miasta to nie odczuwałem wtedy tam klimatu na piłkę. Co prawda trzeba to podkreślić, że reprezentowałem barwy Calisii, na którą przychodziła garstka ludzi, a większym zainteresowaniem cieszył się KKS, który organizacyjnie w sferze kibicowskiej był na innym poziomie.

Po sezonie wylądowałeś w Turku. Skąd pomysł na grę w miejscowym Turze?
– Po pobycie w Kaliszu powróciłem do SMS-u. Tur Turek miał problemy finansowe, a w jego ratowanie zaangażował się Prezes Janusz Matusiak, który skierował tam swoich podopiecznych z Akademii. Było w tamtym składzie wielu młodych i uzdolnionych zawodników, którzy mieli okazję się wypromować na poziomie centralnym. Dostaliśmy po raz pierwszy symboliczne pieniądze na bieżące funkcjonowanie. Jak na niedoświadczony zespół uważam, że radziliśmy sobie dobrze. Miło wspominam moją ekipę. Mieliśmy sześcioosobowy domek w Łodzi. Sami swoi, więc atmosfera była świetna.

Aż nagle wylądowałeś w Łódzkim Klubie Sportowym.
– To był krótki epizod. ŁKS był w ciężkiej sytuacji. Potrzebował zawodników, którzy będą stanowili kadrę pierwszoligowej drużyny. Ponownie wraz z kilkoma kolegami wylądowaliśmy poprzez odgórne decyzję. Mieliśmy pomóc klubowi, a przy okazji zyskać na tym sportowo. Niestety zagraliśmy praktycznie trzy spotkania i ŁKS upadł.

Jak zareagował Twój kolega, sympatyk Widzewa?
– Na pewno dużo dogryzał! Aczkolwiek nie miałem wtedy żadnego wyboru. Moja karta była w ręce prezesa Janusza Matusiaka i to on decydował, gdzie będę występował. Mimo wszystko zapisuję to w kategorii plusów. Nabierałem sporo boiskowego doświadczenia.

Upadający Tur Turek i ŁKS Łódź w jednym sezonie to nie brzmi zbyt dobrze.
– To było bolesne doświadczenie, ale niezwykle przydatne w moim dalszym rozwoju. Brakowało sukcesu sportowego, ale i stabilizacji finansowej. Nie ukrywam, że brało się pożyczki, aby jakoś przetrwać. Wielokrotnie koledzy z Łodzi, lub okolic przywozili jedzenie z domów. Jednak to na pewno mnie zahartowało.

Po debiucie na pierwszoligowych boiskach był odzew ze strony innych klubów?
– Przyznam szczerze, że miałem ciekawą ofertę z Widzewa, który był mocno zainteresowany moją osobą. Byłem już nawet wstępnie dogadany. Kontrakt był na stole. Pojechałem z drużyną na tygodniowy obóz, po którym miałem go podpisać. Niestety w ostatni dzień trener Radosław Mroczkowski zawołał mnie do siebie i zakomunikował, że nie widzi mnie w zespole i powinienem poszukać innego miejsca.

Zabolało?
– Nie da się ukryć. Znalazłem się w niekomfortowej sytuacji. Okienko transferowe kończyło się lada dzień, a ja zostałem kompletnie na lodzie. Z perspektywy czasu okazało się, że dobrze wyszło, iż nie trafiłem do Widzewa.

I znowu kierunek Kalisz.
– Dokładnie. Miałem 22 lata. W Calisii kompletnie się drużyna rozpadała. Zespół był montowany na przysłowiowym kolanie. Stwierdziłem, że wolę w takich warunkach występować w II lidze, aniżeli tułać się o klasę niżej – nawet – kosztem lepszych pieniędzy. Był to ciężki okres. Klub ostatecznie upadł. Nie dostawaliśmy wypłat. Po raz kolejny zderzyłem się ze ścianą. Bolesna gonitwa za marzeniami kosztem komfortu.

Mimo młodego wieku sporo przeżyłeś. Czy w tamtym okresie było widać wśród zawodników profesjonalne podejście do chociażby stylu życia?
– Mało kto zwracał na to uwagę. Z drugiej strony w momencie, kiedy nie było pieniędzy na jedzenie, to ciężko o zdrowy styl życia. Mimo wszystko uważam, że to mnie i kolegów umacniało. Jeden za drugim szedł w ogień. Charakteru nikomu nie mogę odmówić.

Błędy, które byś wskazał w tamtym czasie?
– Na pewno brakowało zdrowego rozsądku. W kluczowych momentach nam, jako niedoświadczonym zawodnikom brakowało świadomości przy podejmowaniu istotnych decyzji. Jednak nadrabialiśmy tym, że każdy z nas miał w sobie ogromną pasję.

Co chcesz przez to powiedzieć?
– Chociażby, że kiedyś większość młodego pokolenia sama chciała grać w piłkę. Teraz duża w tym rola rodziców. Kierują dziecko do dowolnej akademii, bo myślą, że stanie się drugim Robertem Lewandowskim, a nie każdy ma taką zajawkę. Patrząc z mojej perspektywy, jako trzynastolatek, w SMS Łodź, to lata świetlne pod każdym względem. Jestem w szoku, jaką bazą dysponują teraz młode roczniki. Nic tylko trenować. Absolutnie nie negują tego, ale mam świadomość, że nadchodzi inne pokolenie. Internetu, smartfonów, które ma zdecydowanie mniej ruchu niż nasze roczniki.

Wspominałem o moich wrażeniach z Pragi, gdzie boiska asfaltowe były okupywane w niedzielę.
– Coś podobnego jak moje dzieciństwo. Wychodziliśmy o 9. rano a wracaliśmy o 18. Teraz w polskich miastach sporadycznie widzę młodych na orlikach. Nawet teraz nie przypominam sobie, abym kogoś takiego widział w ciągu ostatniego miesiąca. Patrząc na to ile ja poświeciłem w młodzieńczych latach na granie w piłkę, ile miałem kontaktów z nią, a ile jeszcze powinienem wykonać, to jest przepaść. Zobacz. Nie jesteśmy starzy, a jak się świat zmienił. Kiedyś byłeś osiedlowym kozakiem, jak miałeś jupiterkę. Pamiętam jak taką smarowałem kremami, aby bardziej się świeciła! Teraz? Nie do pomyślenia.

Marcel Kotwica w barwach Tura Turek

Ciąg dalszy nastąpi…

Autor tekstu: Sebastian Chyl

Najnowsze aktualności