Artykuły

Czwartkowe Rozmowy #15 – Łukasz Góra

czwartek, 13/08/2020

Czwartkowe Rozmowy to format w którym publikujemy niezwykle ciekawe wywiady i artykuły autorstwa Sebastiana Chyla na temat osób związanych ze Stalą Rzeszów.

Autor tekstu: Sebastian Chyl

Łukasz Góra miał to szczęście, że po latach treningów mógł zadebiutować w seniorskiej piłce reprezentując barwy swojego pierwszego klubu. W tej odsłonie mocno skupiamy się na tym, co działo się w drużynie obecnego ekstraklasowicza. A działo się wiele z udziałem naszego zawodnika! Oczywiście, jeśli nie przeczytaliście pierwszej odsłony, to wracajcie szybko nadrobić!

Wychowanek wraca do domu!

Łukasz Góra jeszcze jako zawodnik Gwarka Zabrze

Kiedy skończyłeś wiek juniora starszego wróciłeś do Częstochowy.
– Tak. Miałem w umowie wpisane, że w tym okresie będę mógł bez żadnych problemów powrócić do Rakowa i nie ukrywam, że z tego bardzo się cieszyłem.

Wkroczyłeś do seniorskiej piłki i spotkałeś tam obecnego selekcjonera.
– To prawda. Raków był pierwszym trenerskim klubem Jerzego Brzęczka. Moim zdaniem brakowało mu wtedy odpowiedniego doświadczenia. Nie mówię tego w negatywnym świetle. Absolutnie! W mojej opinii był zbyt dobrym człowiekiem dla nas. Szczerze, to lepszej postaci na swojej piłkarskiej drodze nie spotkałem. Z każdą sprawą można było do niego przyjść i szczerze pogadać. Co by się nie działo, to szatnia za nim stała!

Wśród kibiców Jerzy Brzęczek nie ma dobrej opinii, ale jesteś kolejną osobą ze świata piłki, która przedstawia mi inny punkt widzenia. To ważne!
– Mówię poważnie. Pracowałem z nim blisko cztery lata. Do młodych zawodników był bardzo życzliwy. Każdy mógł liczyć na jego wsparcie w początkowym okresie. Trener mentalnie mocno nas ukierunkowywał, a w momencie jak wchodził do treningowych gierek, to widać było, że ma za sobą wiele lat grania na dobrym poziomie.

Poza Brzęczkiem któryś z zawodników imponował młodemu Łukaszowi Górze?
– Muszę tu wspomnieć na pewno Piotra Mastalerza. Była to postać, która trzymała naszą szatnię. Można było brać przykład z tego jak podchodzi do treningów. Pełne zaangażowanie od pierwszej do ostatniej minuty!

Raków też w tamtym czasie miał wiele sportowych zawirowań.
– Zaczęło się od reorganizacji 2 ligi wschodnią i zachodniej w jedną, centralną. Spadało bodajże 10 zespołów. Była taka sytuacja, że mieliśmy dziewiąte miejsce przed ostatnią kolejką i spore szanse na utrzymanie, bo Polonia Bytom miała ogromne problemy organizacyjne. W ostatniej kolejce przyjechała do nas Bytovia Bytów, która już awansowała. Skończyło się bezbramkowym remisem. Mieliśmy pogodzić się z degradacją, ale Warta Poznań nie dostała licencji i ostatecznie zachowaliśmy ten poziom rozgrywkowy dla Częstochowy.

Wychowanek reprezentujący klub. Odczuwałeś rozpoznawalność wędrując po promenadzie, lub wizytując Don Kichota?
– Tam, to na pewno! Zwłaszcza jak bywali kibice, to ciężko było dostać się do lokalu. A tak całkiem szczerze, to najbardziej odczuwałem to po awansie do 1 ligi. Wiele osób mnie zaczepiało na ulicach Częstochowy. Czuć wtedy było, że miasto żyje naszymi występami i wszystko zmierza w dobrym kierunku, a my na tym korzystaliśmy spotykając się z wieloma miłymi akcentami.

Chociaż popularność ma również swoje złe strony.
– Wiem, do czego zmierzasz. Pamiętam sytuacje jak udaliśmy się w kilka osób na urodziny kolegi. Zachowywaliśmy się kulturalnie jak zwykli ludzie, ale zauważyli nas kibice, którzy na następnym meczu intonowali z trybun – wieczorem, wieczorem w Rayu – impreza do rana, a trening na haju. Jednak rozumiem specyfikę. W momencie, kiedy drużynie nie idzie, to i kibice bywają bardziej wymagający.

W Częstochowie poznałeś Stalowca z krwi i kości.
– Wojciech Reiman. Niesamowita postać pod względem piłkarskim. W tamtym czasie robił nam wyniki i ciągnął zespół w ligowej tabeli. W mojej opinii dzięki niemu awansowaliśmy wtedy do baraży z Pogonią Siedlce. Jego postawa w ostatnich spotkaniach była znacząca.

Wtedy trenował Was Radosław Mroczkowski.
– Warsztat posiadał spory. Jednak w komunikacji z drużyną wiele można było poprawić.

Zastąpił go duet Krzysztof Kołaczyk – Przemysław Cecherz.
– Byli to dobrzy ludzie. Trener Cecherz idealnie nadawał się do zrobienia dobrej atmosfery. Myślę, że w Wieczystą Kraków idealnie się wpasował. Początek mieliśmy za kadencji Krzysztofa Kołaczyka idealny. Bodajże pięć zwycięstw z rzędu. Niestety wiosną się nam kompletnie wszystko posypało. Nie mieliśmy pomysłu na grę, narastała frustracja, a czara goryczy przelała się po wstydliwej porażce na własnym obiekcie z GKS Tychy 1:8.

Zawodnicy, z których chciał brać przykład Łukasz Góra w Rakowie Częstochowa?
– Na pewno za czasów trenera Mroczkowskiego był to Wojtek Reiman. Imponował nam pod każdym względem. Przygotowania fizycznego i pomysłu na grę. Później taką postacią był Piotrek Malinowski. Człowieka bardzo skromny, na co dzień, ale na boisku prawdziwy walczak. Teraz ma swoje lata i w ekstraklasie również pokazuje charakter. Wszędzie go za to lubią i szanują.

Od razu mam przed oczami wejście Dariusza Jareckiego na meczu wyjazdowym ze Stalówką.
– Coś podobnego! Dareczek cechy wolicjonalne posiada. Zresztą w takim wieku wyglądać jak on, albo Sławek Szeliga to mój cel. Świetnie się chłopaki prowadzą. Pełen szacunek dla nich za to.

Po odejściu Krzysztofa Kołaczyka przyszedł Marek Papszun. Czy sądziłeś, że za kilkanaście miesięcy będzie to szkoleniowiec, o którym mówić będzie cała Polska?
– Szczerze to dało się to odczuć. Od pierwszych minut widać było, że nie będzie taryfy ulgowej. Pierwsze wejście do szatni, krótkie powitanie i od razu przejście do konkretnej pracy.

Od pierwszych dni jasna, klarowna wizja gry?
– Zdecydowanie. Też trener Papszun otoczył się świetnymi fachowcami. Maciej Kędziorek i Maciej Sikorski wiele jakości dokładali do całej układanki. Wiedzieliśmy, że za kilka miesięcy to wszystko odpali.

Zrobiliście w dobrym stylu awans. A fetę na Placu Biegańskiego to Częstochowa zapamięta na długo.
– Jako wychowanek przeżyłem to podwójnie. Od małego marzyłem o grze w seniorach, a tutaj byłem częścią drużyny, która robi awans na zaplecze ekstraklasy. Tym bardziej, że oprócz popularnego „Maliny” byłem jedynym wychowankiem. Samo wejście do odkrytego autokaru, przejazd przez ulice. Śpiewy kibiców, blask rac. To są rewelacyjne wspomnienia!

Spałeś w ogóle tamtej nocy?
– Nie! Nie było na to czasu. Mieliśmy w głowach, że jeszcze przyjdzie czas na odpoczynek.

Później czasy 1 ligi, ale bardziej w pamięci zostają potyczki w Pucharze Polski.
– To też prawda. Aczkolwiek z Lechem Poznań i Lechią Gdańsk nie zagrałem, a z Legią Warszawa wszedłem w dogrywce. Mimo wszystko często wracam wspomnieniami do tamtego okresu.

Czuliście, że w półfinale Lechia jest do pokonania?
– Oczywiście. Wszystko dzięki trenerowi Papszunowi. Nie ważne, kto do nas przyjeżdżał. Mieliśmy grać swoje. Oczywiście staraliśmy się rozpracowywać rywali, ale priorytetem była realizacja naszych założeń taktycznych. W zasadzie na każdą sytuację boiskową byliśmy przygotowani.

Czego zabrakło w tamtym meczu?
– Myślę, że odrobiny szczęścia. W drugiej połowie mieliśmy sporo sytuacji. Graliśmy przyjemnie dla oka. Zdominowaliśmy rywali, a oni z dwóch sytuacji wykorzystali jedną. Na pewno był ogromny niedosyt.

Wierzysz, jako wychowanek w nowy stadion?
– Dopóki go nie zobaczę, to nie. Za dużo lat siedzę w piłce, a zwłaszcza klimacie częstochowskim. Przykro jest na ten temat rozmawiać, ale sama świadomość, że mecze domowe w upragnionej ekstraklasie klub rozgrywa w Bełchatowie powoduje kiepski nastrój. Szkoda zwłaszcza młodego pokolenia, które w takich sytuacjach oddala się od lokalnego klubu.

Zapytam o trzy postacie. Pierw czy w czasach gry w Rakowie mieliście jakikolwiek kontakt z Kubą Błaszczykowskim?
– Niestety nie. Jakub był wtedy ambasadorem Rakowa, ale nie mieliśmy okazji się spotkać i porozmawiać. Czasami zaglądał do Częstochowy, ale nie było okazji do kontaktu.

Twoja piłkarska ocena Tomasa Petrášká
– Prywatnie bardzo w porządku człowiek. Sportowo początkowo nie sądziłem, że pokaże się z takiej dobrej strony. Z każdym treningiem nabierał pewności aż w pełni eksplodował. Na boisku po prostu skała nie do przejścia. Ponad dwa metry wzrostu i 100 kilogramów wagi. Śmialiśmy się, że jest czeską wieżą nie do ruszenia. Muszę też wspomnieć, że zawsze był długo przed treningiem i po zajęciach również zostawał. Nie dziwię się teraz, że jest w takim miejscu. Podobno miał ostatnio ofertę ze Sparty Praga i coraz bardziej przygląda mu się sztab reprezentacji Czech.

Michał Świerczewski.
– Niesamowity człowiek. Byłem w drużynie jak angażował się w rozwój Rakowa. Porównując poprzednie lata, to nagle zrobiła się przepaść organizacyjna. Wcześniej nie mieliśmy takich warunków. Myślę, że gdyby nie on, to obecnie mogłoby Rakowa nie być na piłkarskiej mapie Polski.

Ciąg dalszy nastąpi…

Autor tekstu: Sebastian Chyl

Najnowsze aktualności