Wszystkie aktualności

Wywiadówka #2 – Patryk Małecki. „Gdyby nie żona, pewnie już dawno nie grałbym w piłkę”

czwartek, 31/03/2022

U kogo treningi były tak ciężkie, że schudł sześć kilogramów w trakcie obozu? Jak wspomina swoje początki, a także późniejsze lata w Wiśle Kraków? Czy w szatni Stali Rzeszów są kandydaci na przyszłych trenerów? Których trenerów ceni, a innych niekoniecznie? Czy charakter bardziej mu pomógł czy zaszkodził? Jak to się stało, że jako 12-latek trenował z seniorami? Przed kim trzeba było się chować po kątach? M.in. o tym dowiecie się z „Wywiadówki” z Patrykiem Małeckim.

Jesteś oszczędny?

Tak pół na pół.

Domyślasz się, do czego zmierzam?

Oszczędny? Hmm, nie wiem, o co może chodzić.

Większość swojego życia spędziłeś w Krakowie…

A, że centusie (śmiech). To w takim razie nie jestem jeszcze krakowianinem pełną gębą.

Mimo wszystko czujesz się już krakowianinem?

Przyjechałem do tego miasta, jak miałem 12 lat. Można więc powiedzieć, że tam dorastałem. Nigdy nie zapominam, gdzie się urodziłem i wychowałem, czyli w Suwałkach, ale większość lat spędziłem w Krakowie. Krakowianinem może nie jestem, ale czuję się tam, jak u siebie.

Od dziecka nie dawałeś sobie w kaszę dmuchać?

Oj tak (uśmiech). Na turniejach, na podwórku czy w szkole miałem zawsze charakter buntowniczy. Przede wszystkim nie lubiłem przegrywać.

Jak wspominasz swoje piłkarskie początki?

Treningi zacząłem w wieku 5 lat, a jak miałem chyba 12 to kilka razy byłem na treningach pierwszej drużyny Wigier Suwałki, które grały w 3 lidze, a trenerem był pan Złomańczuk. Teraz, jakby 12-latek miał przyjść do seniorów to by była przepaść. Pamiętam, że wtedy w Wigrach był Jakub Szmatuła, który teraz jest bramkarzem Piasta Gliwice, a ja mu na gierce strzeliłem gola. Są to fajne wspomnienia. Grałem też w kadrze wojewódzkiej.

Chodziłeś na mecze Wigier?

Pewnie, że tak. Byłem kibicem Wigier i chodziłem na taką kamienną trybunę z szalikiem. Pamiętam, że zawsze, jak był mecz, to dzień przed nim spałem u babci, a w dniu meczu kilka godzin przed rozpoczęciem z kolegą szliśmy już na stadion. Jeszcze nikogo nie było i dopiero po nas pojawiali się ludzie związani z klubem. Dla mnie mecz Wigier to była świętość.

Mówiąc żartobliwie, szkoła nie przeszkadzała w treningach?

W szkole to mało bywałem (śmiech). Jeszcze w Suwałkach chodziłem normalnie, to jasne, ale w Krakowie było z tym ciężko, bo miałem treningi rano, do tego dochodziły mecze, ale jakoś udało się to pogodzić. Miałem też przychylnych nauczycieli i było w porządku.

Jako dzieciak zamieniłeś Suwałki na Kraków, a dokładniej na Wisłę. Jak to się w ogóle stało, że w tak młodym wieku zawędrowałeś na drugi koniec Polski?

Pokazałem się w makroregionie, a do tego prezesem Wisły był wtedy pan Basałaj, który pochodzi z Suwałk i znał się z moim trenerem Darkiem Drażbą i zostałem polecony, żeby mnie sprawdzono. Pojechałem na testy, grałem w sparingu z chłopakami o dwa lata starszymi, wygraliśmy chyba 8-0, a ja strzeliłem sześć goli. Trenerzy powiedzieli, że zostaję. Ja chciałem wrócić do domu po rzeczy, ale usłyszałem, że nigdzie nie pojadę, bo już nie wrócę (uśmiech). Mama musiała więc przywieźć mi wszystkie potrzebne rzeczy do internatu.

Pod czyje skrzydła trafiłeś na początku w Krakowie?

Może też ten mój charakter wynika z tego, że już wtedy byłem zdany tylko na siebie. Nikt nie brał mnie za rękę i nie pomagał. Nie przypominam sobie sytuacji, żebym wydzwaniał do kogoś prosząc o pomoc. Zawsze dawałem radę sam i tak mam do tej pory.

Była tęsknota za domem?

Początki były trudne. Do domu miałem chyba 600 kilometrów, a przez jakieś dwa lata raz w miesiącu jechałem pociągiem do Suwałk. Pamiętam, że podróż trwała dwanaście godzin. Z czasem było łatwiej. Dalej jeździłem, ale już sporadycznie.

Wiadomo, że Kraków to było specyficzne miasto pod względem kibicowskim. Odczułeś to na własnej skórze?

Nie chciałbym za bardzo o tym opowiadać, ale z kibicami Cracovii nie było mi po drodze. Można powiedzieć, że wychowywałem się na Wiśle, na jej największych sukcesach i przesiąknąłem tym klubem. Być może dlatego kibice Cracovii nie pałali do mnie miłością.

W końcu przyszedł moment, że trafiłeś do pierwszej drużyny Wisły, a w niej Kuba Błaszczykowski, Arkadiusz Głowacki, Paweł Brożek, Dariusz Dudka, Radosław Sobolewski i tak moglibyśmy pewnie wymieniać bez końca… Jak pamiętasz to swoje wejście do tej szatni?

Pamiętam, że jak miałem 15-16 lat to trener Kasperczak zapraszał mnie na pojedyncze treningi, a wtedy w drużynie byli Majdan, Żurawski, Frankowski, Kłos i wielu innych. Jak wszedłem do szatni to nie wiedziałem jak się zachować. Czy mówić „cześć” czy „dzień dobry” (śmiech). Na początku mówiłem „dzień dobry”, to się ze mnie śmiali. I znowu muszę wrócić do swojego charakteru. Dzięki niemu, a też pokazując jakość, dawałem sobie radę z takimi gwiazdami. Oni też inaczej na mnie patrzyli, rozmawiali ze mną i pomagali mi w treningu.

Widać było po kimś, że gwiazdorzy?

Nie było kogoś takiego, żeby był jakoś zakochany w sobie. Zdarzały się ciężkie charaktery i nie każdy przypadł mi do gustu, ale to nie była kwestia gwiazdorzenia.

Z kim złapałeś najlepszy kontakt?

Radek Sobolewski, bracia Brożkowie czy Marcin Baszczyński. Można powiedzieć, że to oni wprowadzali mnie do tej drużyny.

Największy respekt budził Arkadiusz Głowacki?

On jest spokojny, ale na treningu nie było przebacz. Jak coś podniosło mu ciśnienie, to leciały wióry i trzeba się było chować po kątach (śmiech). Ciekawe jest to, że na co dzień to jest ostoja spokoju.

Taką barwną postacią był Nikola Mijailović…

To Serb, który niczego się nie bał. Sam powiedział, że przeżył wojnę, to może wszystko. Barwna postać, ale też bardzo dobry piłkarz, a przy tym charakterny. Nie pękał przed żadną drużyną i mógł biegać tam i z powrotem. No i ta jego lewa noga. Fajnie, że mogłem z takim zawodnikiem dzielić szatnię i być w jednej drużynie.

Wspomniany wcześniej Radosław Sobolewski został trenerem. Już wtedy widać było, że pójdzie w tym kierunku?

Właśnie nie. Czasem widać w szatni, że ktoś dużo mówi, podpowiada i czuć, że trenerka to może być jego powołanie. Z Radkiem tak nie było, bo on nie był zbyt wylewny. W tamtym czasie nie powiedziałbym, że będzie trenerem.

A w szatni Stali Rzeszów jest ktoś taki, w kim widzisz potencjalnego przyszłego trenera?

Może Sławek Szeliga, aczkolwiek też nie wychodzi przed szereg. Pograł jednak w swoim życiu i mógłby być fajnym trenerem, bo jest super człowiekiem. O, może Marcel Kotwica. Jego pewnie bym widział w sztabie trenerskim. Ma dużą wiedzę i dobre podejście do drugiego człowieka. Tak, Marcel mógłby być trenerem.

A z kim z tamtej Wisły masz teraz najlepszy kontakt?

Jak spotkam kogoś w Krakowie, Rafała Boguskiego, Pawła Brożka czy Arka Głowackiego, to zawsze sobie pogadamy, ale żeby z kimś mieć stały kontakt, to raczej nie. Każdy ma swoje życie.

Twoje pierwsze mistrzostwo Polski z Wisłą Kraków było niepełne, bo rundę wiosenną spędziłeś na wypożyczeniu do Zagłębia Sosnowiec…

Wiadomo było, że Zagłębie spadnie, bo było zdegradowane za korupcję. Tam jednak miałem okazję regularniej grać i to wypożyczenie dużo mi dało. Jakiś udział w mistrzostwie Wisły też miałem, a ciekawe jest to, że na ostatni mecz sezonu przyjechałem z Zagłębiem właśnie na Wisłę. Można więc powiedzieć, że i w fecie brałem udział. Oczywiście nie cieszyłem się jakoś bardzo, bo trzeba było okazać szacunek do klubu, w którym akurat byłem.

Rok później nie było już jednak wątpliwości. Byłeś podstawowym zawodnikiem Wisły, notowałeś dobre liczby i krakowianie znów wywalczyli tytuł. To była twoja pierwsza feta, a te w Krakowie są huczne…

To bardzo ciekawe przeżycie. Na Rynku pojawiało się dużo ludzi i można było poświętować. Mam nadzieję, że w Rzeszowie też będzie mi coś takiego dane i będziemy się bawili z kibicami. Takie chwile zostają w pamięci.

Kolejny sezon to jednak wielkie rozczarowanie, bo tytuł straciliście w derbach po golu samobójczym Mariusza Jopa. Ciężko było się po tym podnieść?

Pamiętam ten mecz na Suchych Stawach z Cracovią. Sędzia nie uznał nam prawidłowej bramki, po tym jak dośrodkowałem z rzutu rożnego i trafił Arek Głowacki. Potem wyszliśmy na prowadzenie po golu Rafała Boguskiego, a w ostatniej akcji meczu była ta niefortunna interwencja Mariusza. W szatni panowała totalna cisza i niedowierzanie. Wiedzieliśmy, że Lech Poznań już tego nie wypuści z rąk.

Później przyszedł czas Roberta Maaskanta i ostatni tytuł mistrzowski Wisły Kraków. Ty z Holendrem miałeś po drodze…

Ale nie od początku. Musiał się do mojej osoby przekonać, bo mili ludzie obgadali mnie. Trener, poprzez moją ciężką pracę, zobaczył jednak, że jest zupełnie inaczej i kiedyś powiedział mi prosto w oczy, że od wielu ludzi słyszał, że jak chce coś osiągnąć, to musi się pozbyć Małeckiego. Jak zobaczył moją pracę i podejście dziwił się, że tacy ludzie mogą niszczyć innym nie tylko karierę, ale i życie. Cieszę się, że trener patrzył na codzienną pracę.

Skoro jesteśmy przy trenerach to sporo się ich przewinęło w Twojej karierze. Nienajlepszą opinię miał Dan Petrescu…

Bo u niego było bardzo ciężko. On preferował mordercze treningi. Kiedyś go spotkaliśmy na obozie w Hiszpanii, jak trenował rumuńską Unirea Urziceni. Byliśmy w tym samym hotelu i dosiadł się do nas, mówiąc, że mógł nam trochę odpuścić, jak był w Wiśle. Widać było, że trochę żałował i zdawał sobie sprawę, że było za ciężko. U niego w każdym dniu trzeba było pokazywać charakter. To było wiele lat temu, ale pamiętam, że jak pojechałem pierwszy raz na obóz z Wisłą, to po nim schudłem sześć kilo. Po obozie pierwszy raz w życiu odechciało mi się grać w piłkę przez miesiąc.

Dragomir Okuka to też była taka stara szkoła…

Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, czemu miały służyć jego niektóre pomysły, jak choćby gra dwóch na dwóch na całe boisko. A taka gierka trwała kilka minut. Albo przykładowo robiliśmy po sto skipów. Z Legią Warszawa zdobył mistrzostwo Polski, ale w Wiśle tak dobrze mu nie poszło. Ja u niego mało grałem.

Byli też m.in. Maciej Skorża, Adam Nawałka, Michał Probierz czy Henryk Kasperczak. Każdy inny?

Mocno się różnili od siebie. Trener Skorża jest inny od trenera Kasperczaka. Trener Probierz to znowu trochę nerwus. Każdy z nich miał inne podejście, mentalność, a przede wszystkim charakter.

Nie mogę nie zapytać o Franciszka Smudę…

Nie pałam do niego sympatią. Nie mogę o nim powiedzieć za wiele dobrego, ale przynajmniej podobało mi się w nim to, że nie udawał, że mnie nie lubi. Wielu jest trenerów, którzy mają coś do danego zawodnika, ale nie mówią tego otwarcie. Tu klepią po plecach, a za nimi robią swoje. Z trenerem Smudą było już tak, że albo ktoś mu przypadł do gustu, albo nie. Jak byłeś w tej drugiej grupie, to mogłeś dobrze grać, ciężko trenować, ale podejście się nie zmieniało. A już w poniedziałek było wiadomo, kto zagra w weekend. Ja życzę trenerowi dużo zdrowia, ale nie chciałbym już z kimś takim współpracować, bo po co obie strony mają się męczyć.

Z czasem Wisła Kraków zaczęła obniżać loty. Dlatego zdecydowałeś się na przeprowadzkę do Turcji?

Klub chciał zarobić jakieś pieniążki, pojawiła się taka oferta i sam też chciałem spróbować czegoś innego. Pomimo, że byłem tam tylko pół roku to nie żałuję tego. Zobaczyłem stadion Besiktasu, Fenerbahce, Galatasaray, mogłem grać na Trabsonsporze, czy przeciwko Marsylii w pucharach. W Turcji było fajnie, ale też trochę dziwnie. Tam jest dużo układów i układzików. Bywały takie akcje, że czasami nie dowierzałem w to, co widzę.

A jak wspominasz życie w Turcji?

Eskisehir to studenckie miasto, byli też Polacy z Erazmusa i czułem się tam jak najbardziej w porządku.

Z Turcji szybko się jednak zawinąłeś i znów wylądowałeś w Wiśle Kraków. Ciężko się było pogodzić, że to już w sumie ligowy średniak?

Ja tak Wisły nie traktowałem. Nawet jakby grała w 4 lidze, to i tak bym wtedy mógł do nie wrócić. To było coś więcej, niż klub. To tam tak naprawdę wszystko się zaczęło, to w niej zacząłem grać w ekstraklasie i to z Wisły trafiłem do reprezentacji. Pamiętam, że jeden z fizjoterapeutów, który teraz już tam nie pracuje, a wcześniej pracował chyba ze trzydzieści lat, Zbyszek Woźniak mówił: „Mały”, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. To w tym klubie grało mi się najlepiej.

To skąd się wzięła ta Pogoń Szczecin?

Ze względu na trenera Smudę. Było mi ciężko, bo nie grałem i stwierdziłem, że nie ma co się męczyć. Pojawiła się oferta z Pogoni, porozmawiałem z trenerem Wdowczykiem, którego cenię i cieszę się, że mogłem z nim współpracować.

Pobyt w „Portowcach” nie należał jednak do tych zbyt udanych?

Nie mogłem się jakoś zaaklimatyzować, potem przyszła nieszczęsna kontuzja, a jak wróciłem do zdrowia i zacząłem grać, to doszło do zmiany trenera i przyszedł Czesław Michniewicz. Z nim jakoś miałem nie po drodze i wróciłem do Wisły. Nie było już tam trenera Smudy. Wtedy drużynę prowadził przez chwilę Tadeusz Pawłowski, a po nim przyszedł trener Wdowczyk i to co miałem dać jemu w Pogoni, to dałem w Wiśle. Złapałem bardzo dobrą formę, kontaktował się z trenerem nawet Adam Nawałka, ze mną rozmawiał Bogdan Zając i miałem nadzieję, że dostanę powołanie do reprezentacji Polski. Po meczu z Termaliką byłem święcie przekonany, że tak się stanie, ale zabrakło mnie na liście. Szkoda, że nie dostałem tego powołania, bo może ta moja przygoda poszłaby jeszcze w górę.

A tak trafiłeś do Spartaka Trnava. Skąd się wziął ten kierunek?

Decyzję o odejściu podjąłem ze względu na ludzi związanych z Wisłą Kraków. Miałem z klubem jeszcze ważny kontrakt przez półtora roku, ale przekazałem trenerowi Stolarczykowi, że odchodzę. Namawiał mnie, żebym został, ale powiedziałem, że tu nie chodzi o sprawy sportowe, ale z pewnymi ludźmi nie chcę mieć do czynienia. Wtedy prezesem klubu była Sarapata, a wiceprezesem Dukat, a jak się ich historia skończyła wszyscy chyba wiedzą. To była więc moja decyzja, aby przejść do Spartaka, który grał w Lidze Europy, ale odszedłem na takich warunkach, że najlepiej podsumowała to moja żona mówiąc „tylko idiota by się na zgodził” (śmiech). Zrzekłem się mnóstwa pieniędzy, ale to też pokazuje, że u mnie nigdy kasa nie była najważniejsza. Jak czułem się oszukiwany i niepotrzebny to wolałem odejść. Widziałem, że źle się dzieje w tym klubie i nie chciałem w tym uczestniczyć. Po czasie okazało się, że ci ludzie wylądowali tam, gdzie od dawna powinni być.

Po pobycie na Słowacji wróciłeś do Polski, ale już nie do Wisły Kraków, ale do Zagłębie Sosnowiec. I znów coś poszło nie tak…

Miałem propozycję jeszcze z Podbeskidzia Bielsko-Biała od trenera Brede, który przekonywał mnie, że chcą zrobić awans i, jak się później okazało, to się im udało. Wybrałem jednak Zagłębie Sosnowiec, bo już tam wcześniej byłem, a cele też były ambitne. Mieliśmy na tyle dobrych zawodników, że powinniśmy co najmniej być w barażach. Jak pokazuje już kolejny sezon coś tam jest jednak nie tak. Ja na pewno nie będę walił w ten klub. Trafiłem na nieodpowiednich ludzi, którzy w tamtym czasie zarządzali klubem, ale też spotkałem wielu fajnych kibiców, którzy do dnia dzisiejszego mi życzą jak najlepiej, oglądają też mecze Stali Rzeszów i piszą, że może niedługo spotkamy się w 1 lidze.

To musisz im odpisywać, żeby się utrzymali…

(śmiech) Myślę, że to się spokojnie uda. Wracając do meritum, widać, że tam jest jakiś głębszy problem, ale nie chciałbym się w to zagłębiać, bo mnie tam po prostu nie ma. Chciano ze mnie zrobić bandytę, a, pewnie ludzie nie wiedzą, miałem rozprawę z Zagłębiem i jest wszystko dobrze. Na razie więcej powiedzieć nie mogę.

Przez te wszystkie lata sporo też miałeś okazji pograć w europejskich pucharach. Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie w związku z tym?

Pewnie APOEL Nikozja. Zabrakło nam trzech minut, żeby awansować do Ligi Mistrzów. Należy też pamiętać, że później drużyna z Cypru wyszła z grupy, w 1/8 finału pokonała Lyon, a w ćwierćfinale grała z Realem Madryt. Może gdybyśmy wtedy awansowali, to Wisła Kraków by odjechała rywalom w Polsce, a tak zaczęły się problemy i klub płaci za to do dzisiaj.

A najlepsze wspomnienie z reprezentacji Polski?

Zapewne debiut. Powołał mnie trener Smuda…

To też paradoks…

Co nie (uśmiech). Osiem meczów zagrałem w jego reprezentacji. Ktoś może mówić, że grałem przeciwko Singapurowi czy Tajlandii, ale ja życzę każdemu, żeby mógł zagrać chociaż przeciwko takim rywalom. Byli też jednak inni, jak Rumunia, Meksyk czy Bułgaria z Berbatowem. Są to fajne wspomnienia i nie ma znaczenia, czy grałem trzy, piętnaście, czy dwadzieścia minut. Zawsze to były mecze z orzełkiem na piersi i z tego też jestem dumny.

Mistrzostwa świata do lat 20 to była przygoda życia?

Wyszliśmy z grupy, a mieliśmy wielką szansę pokonać Argentynę z Aguero czy Di Marią. Pamiętam, że Dawid Janczyk miał sytuację na 2-0, ale nie strzelił i przegraliśmy 1-3. Brakowało wtedy pauzującego za kartki Jarka Fojuta. Tak czy inaczej, wspomnienia są bardzo fajne.

Na tamtym turnieju gola Brazylii strzelił Grzegorz Krychowiak, który we wtorek był jednym z bohaterów meczu ze Szwecją. Oglądałeś to spotkanie?

Oglądałem.

I jak się podobało?

Drużyna była bardzo zdeterminowana, każdy pokazał swoją jakość i nie było słabej jednostki. Myślę, że kibice też ponieśli zespół. Trzeba życzyć trenerowi Michniewiczowi, aby przygotował drużynę jak najlepiej. Cieszy, że będziemy na mistrzostwach świata, bo mamy na tyle klasowych zawodników, że szkoda by było, gdyby nas tam zabrakło.

Jakby dzisiaj Patryk Małecki miał zrobić bilans swojej kariery, to jaki by on był?

Spokojnie, poczekajmy z bilansami. Jeszcze w Stali Rzeszów mam kilka rzeczy do zrobienia. Wtedy będę mądrzejszy (uśmiech).

Przez wiele lat miałeś przyczepioną łatkę złego chłopaka. W Polsce nie jest łatwo się tego pozbyć?

Jak tylko coś się w drużynie, w której byłem, wydarzyło, to na sto procent miał w to być zamieszany Małecki. Słyszałem też opinie i to w sumie niedawno, że ten Małecki jest taki wyrywny, że chyba przestał pić alkohol, zaszył się i dlatego jest taki nerwowy. A ja od sześciu lat w ogóle nie piję alkoholu. Postanowiłem sobie, że nie wezmę do ust nawet kropli wina czy piwa. Ludzie wymyślają różne rzeczy. Jak zrobię coś dobrze, to jest cisza, ale jak się tylko lekko chociaż noga powinie to wszyscy wychodzą z mrowiska i we mnie walą. Poniekąd pewnie na to zasłużyłem, bo gdybym mógł cofnąć czas, to kilka rzeczy zrobiłbym inaczej. Miewałem tak, że jak wracałem do domu to sam sobie mówiłem, że mogłem się ugryźć w język, ale już mam taki buntowniczy charakter i tego nie zmienię.

Gdyby jednak nie ten buntowniczy charakter, pewnie nie zaszedłbyś tam, gdzie zaszedłeś…

Na pewno nie. Pamiętam, że jak byłem w internacie Wisły Kraków, która wtedy sprowadzała piłkarzy za duże pieniądze, to zawodnicy z tego internatu mówili, że żaden z nas się nigdy nie przebije do pierwszego zespołu. A ja swoją wytrwałością i zaangażowaniem, meczami w juniorach i rezerwach pokazałem, że można. Dokonałem w zasadzie tego jako jedyny. No, jeszcze Krzysiek Mączyński, ale on trochę naokoło.

Na boisku pokazujesz charakterek, lubisz choćby podyskutować z sędzią. W domu jesteś podobny, czy bardziej do rany przyłóż?

To już trzeba żony pytać (śmiech). Na pewno złym człowiekiem nie jestem, ale zdarza się, że gram żonie na nerwach. Gdyby jednak nie ona, to miałbym ciężko w życiu. Zawdzięczam jej bardzo dużo. Uważam swoją żonę za przyjaciela, a tego poznaje się w tych trudnych momentach. Wiem, że zawsze mogą na nią liczyć i na niej polegać. Nawet w takich momentach, jak coś zawalę. Zawsze wyrazi swoją opinię na dany temat, ale nigdy mnie z tym nie zostawia samego. Cieszę się, że trafiłem w swoim życiu na taką osobę, bo gdyby nie ona, pewnie już dawno nie grałbym w piłkę.

Najnowsze aktualności