Wszystkie aktualności

Wywiadówka #6 – Łukasz Góra: Ważne jest, aby czerpać radość z gry w piłkę nożną

sobota, 05/11/2022

Jak to jest przegrać 1-8 i jaką piosenkę puścili mu znajomi po tym meczu? Do czego na jego osiedlu służył trzepak? Jak pamięta pierwsze wejście do szatni trenera Marka Papszuna? Dlaczego nie do końca żałował, że odszedł z Rakowa i nie zagrał w Ekstraklasie? Czy są podobieństwa pomiędzy trenerami Myśliwcem i Papszunem? Po faulu na którym obecnie piłkarzu Stali Rzeszów obejrzał pierwszą w karierze czerwoną kartkę? Jak lubi spędzać wolny czas? M.in. o tym dowiecie się z kolejnej „Wywiadówki”, której bohaterem jest Łukasz Góra, obrońca Stali Rzeszów.

Jesteś stały w uczuciach?

A o co pytamy? Jeśli chodzi o moją żonę to na pewno (uśmiech). To moja pierwsza prawdziwa miłość i mam nadzieję, że będziemy ze sobą na zawsze. Tak myślę, że Tobie pewnie chodzi o kluby…

Żona na pewno się ucieszy, że to o niej najpierw wspomniałeś, ale mi właśnie bardziej chodziło o kluby…

Nie szukam zmian jak się gdzieś dobrze czuję i wychodzę z założenia, że nie ma co na siłę zmieniać dla samego zmieniania.

To oznacza też, że nie lubisz przeprowadzek?

To może też, ale główną przyczyną jest to, że jeśli w klubie czuję się dobrze i jestem szanowany, są w nim fajni ludzie, to nie szukam zmiany na siłę. Tak jest właśnie w Stali Rzeszów i w zimie będzie już trzy lata, jak gram dla naszego Klubu.

Jedynym miejscem, w którym spędziłeś mało czasu był Głogów. Dlaczego?

Jak przychodziłem do Chrobrego, którego prowadził trener Djurdjević, to mieliśmy grać trójką z tyłu i on mnie widział w tym ustawieniu. Jak wróciłem do treningów po przerwie zimowej to dostałem informację, że będę miał ciężko z grą, że mogę zostać w klubie, ale z minutami dla mnie nie będzie kolorowo. W zasadzie od razu dostałem telefon od swojego menadżera, że zgłosiła się Stal Rzeszów i czy jestem zainteresowany.

Jakie były Twoje początki z piłką nożną?

Zaczynałem w trampkarzach Rakowa Częstochowa, byłem wtedy w drugiej klasie szkoły podstawowej i dojeżdżałem 30 kilometrów. Tata codziennie po pracy brał mnie i zawoził na treningi, czekał i później zabierał do domu. Mi się szybko spodobało, ale tutaj ogromny szacunek do moich rodziców, że znajdowali na to czas, aby wozić mnie i mojego brata. Tamten czas wspominam bardzo dobrze. Fajnie, że od razu w dużym klubie mogłem trenować, bo w Rakowie szkolenie było na naprawdę dobrym poziomie. Trener Zbigniew Dobosz był bardzo wymagający i nie odpuszczał nam nawet w niedzielę czy święta. Tak, rodzice nie mieli z nami łatwo, że codziennie musieli nas zawozić.

Od zawsze byłeś obrońcą?

Jeszcze za trampkarza zdarzało się, że czasami grałem w środku pomocy, ale generalnie rzecz biorąc od zawsze byłem obrońcą. Tam mnie widzieli trenerzy, a ja też się nie paliłem do zmiany pozycji. Raz, tak sobie przypominam, było, że ubrałem rękawice bramkarskie, ale trener mi od razu powiedział „chcesz wpuszczać bramki, czy rzadko, bo rzadko, ale jednak czasem coś strzelić”. Można powiedzieć, że w ten sposób wybił mi z głowy ten pomysł.

Szkoła nie przeszkadzała w grze w piłkę?

Nauczyciele mieli do mnie sporo wyrozumiałości, wiedzieli, że codziennie dojeżdżam do Częstochowy na treningi, ale i rodzice mocno pilnowali mojej nauki. Nie było tak, że po powrocie z treningu mogłem odpoczywać, tylko musiałem odrabiać lekcje. Łatwo nie było, ale oczywiście cieszę się, że rodzice tego dopilnowali.

Jeszcze przed Rakowem, jak to wyglądało w Twojej miejscowości?

Między blokami mieliśmy trzepak i to była jedna bramka, a za drugą robiła latarnia i słupek, który dorobiliśmy. I tam graliśmy praktycznie od rana do wieczora, a było nas naprawdę dużo i czasem graliśmy nawet na trzy składy. To były na pewno najlepsze czasy.

Było coś takiego, co w głównej wpłynęło na to, że się zainteresowałeś piłką nożną?

Nic mi nie przychodzi takiego do głowy. Mnie od małego ciągnęło do piłki, bo mój tata amatorsko kopał w piłkę i pewnie po części i nas tym zaraził. Najpierw zabrał na treningi mojego starszego brata, a po tygodniu mnie zapytał czy też chciałbym dojeżdżać. Nawet się nie zastanawiałem, tylko brałem to w ciemno. Z mojego Lisowa, czy pobliskiego Lublińca na pewno byłoby się dużo trudniej wybić. Teraz jest tam szkolenie na dużo wyższym poziomie, ale za moich czasów jeszcze tak dobrze nie było.

Miałeś blisko do Lublińca, w którym jest klub Sparta. Jak byłeś młodym chłopakiem to była tam 4 liga i co ciekawe grał w niej też Raków Częstochowa, później GKS Katowice, Ruch Radzionków, GKS Tychy…

Byłem nawet na meczu z Rakowem Częstochowa. Chcieliśmy z kolegami zobaczyć, jak wygląda poważny futbol (uśmiech). Wtedy na stadionie była jedna trybuna i staliśmy nawet z tymi najbardziej zagorzałymi kibicami Sparty. Generalnie nie chodziłem jednak na mecze tego klubu, tylko na Liswartę Lisów.

To, które mecze dla tego klubu zawsze były najważniejsze?

Te derbowe, z Błękitnymi Herby czy Ruchem Kochanowice. Dla mnie, młodego chłopaka, najfajniejsze było jednak to, że w przerwie można było sobie postrzelać na jedną z bramek (śmiech).

Śledzisz to, co się dzieje w tym klubie?

Tak, tym bardziej, że mój brat tam właśnie gra. Trochę z doskoku, bo nie zawsze ma czas, aby być, ale jak tylko może to stara się być na meczach. Cały czas trzymam kciuki za Liswartę.

Nie masz jednak aż takiej zajawki, jak Łukasz Piszczek?

Łukasz jest chyba ewenementem pod tym względem, ale jak kiedyś zjadę w rodzinne strony to z chęcią będę zaglądał na mecze. To jednak nie ta półka finansowa, żeby pójść tak mocno jak Łukasz. Przynajmniej póki co (śmiech).

Jak wspomniałeś, do Częstochowy woził Ciebie tata. Przyszedł moment, że zamieszkałeś pod Jasną Górą?

Można powiedzieć, że dla mnie ścieżki przecierał starszy brat, który na rok zamieszkał w internacie i rodzice zauważyli, że nauka nie szła w parze z grą w piłkę i ja zostałem w gimnazjum w Lisowie.

Wciąż jako młody chłopak przeniosłeś się do Gwarka Zabrze, a więc uznanej akademii…

I znowu można powiedzieć, że zawędrowałem po śladach brata (śmiech). Dołączyłem tam dwa lata po nim i tutaj już zamieszkałem w internacie. W Gwarku zaczęły się już zajęcia też taktyczne i to mi się bardzo podobało. To była już trochę inna piłka od tego, co mieliśmy w Rakowie.

Jak wspominasz czas spędzony w Zabrzu?

Powiem tak, życia w internacie nie da się zapomnieć (śmiech). Atmosfera tam była kapitalna i do dzisiaj spotykamy się w swoim gronie. Życie w internacie jest bardzo specyficzne, ale nie miałem problemów, żeby skończyć szkołę i dobrze się przygotować do matury.

Po tym nadszedł czas na powrót do Rakowa, w którym początkującym trenerem, ale dopiero co po naprawdę dobrej karierze piłkarskiej był Jerzy Brzęczek. Jaki był wtedy?

Bardzo dobrze pamiętam tamto wejście do szatni. Miałem o tyle łatwiej, że ponad połowę drużyny znałem z czasów piłki młodzieżowej. Mieliśmy młody zespół i trener Brzęczek bardzo nam pomógł w wejściu do seniorskiej piłki. Można było z nim porozmawiać na każdy temat i widać było, że ma do nas dużo cierpliwości. Właśnie z czysto ludzkich powodów zapamiętałem go najlepiej. Ja nigdy na niego złego słowa nie powiem.

W sezonie 2014/15 z Rakowem grałeś baraż o awans do 1 ligi z Pogonią Siedlce i po dwóch remisach to Pogoń została na zapleczu. To była taka pierwsza prawdziwa porażka w piłkarskim życiu?

Chyba można tak do tego podejść. Nie czuliśmy się w tym dwumeczu gorsi, tym bardziej że w pierwszym meczu na wyjeździe prowadziliśmy, a gola straciliśmy tuż przed końcem po rzucie rożnym. W rewanżu było 2-2 i nie awansowaliśmy. Tak, to bolało…

W barwach tego klubu grałeś też choćby w meczu Raków – GKS Tychy 1-8. Co się czuje po takim spotkaniu?

Tak myślałem, że o to zapytasz (śmiech). To jest ciężkie do opisania. Już do przerwy było 0-5 i w szatni trener Cecherz chyba nawet słowa nie powiedział, tylko usiadł w kącie. Trener Kołaczyk próbował coś mówić, ale w zasadzie nic nie dociera do człowieka w takiej chwili. Każdy wyszedł na drugą połowę z taką myślą, żeby więcej nie było, a co się uda odrobić to będzie na plus. Rywalowi wszystko jednak wychodziło i po przerwie co nie oddali strzału, to był gol. Zrobiło się 0-8 i mój przyjaciel Adaś Mesjasz, dla którego był to debiut w Rakowie, przynajmniej strzelił gola honorowego, a po tym trybuny krzyczały „jeszcze siedem”. Nie zapomnę, jak po meczu zjechałem do domu rodzinnego i spotkałem się ze znajomymi i pierwsze co zrobili po moim przyjściu, to puścili piosenkę zespołu Jeden Osiem L „Jak zapomnieć”. Nie dali zapomnieć…

Da się tego typu mecz wsadzić w jakieś logiczne ramy? Wy przecież nie byliście wtedy chłopcem do bicia. GKS Tychy skończył sezon na 3. miejscu, a wy na 5…

Nie da się. Taki mecz się nam po prostu przytrafił, że cały zespół nie był sobą w tym dniu, a rywal wręcz przeciwnie. Jeśli szukać w tym wszystkim plusów, to był to punkt zwrotny w historii Rakowa.

Dokładnie, bo dosłownie chwilę po tamtej przegranej do Rakowa trafił trener Marek Papszun, który jest tam do dzisiaj. Jak wspominasz tego trenera?

Już jego wejście do szatni było ciekawe. Nie było takie klasyczne, że się przedstawił i powiedział, jak chce grać, tylko od razu wyciągnął tablicę i zaczął pokazywać, co będzie na treningu i od razu wyszliśmy na zajęcia. Nie było zbędnego gadania, tylko przekazał to, co od nas wymaga.

Jak to jest z tym ciężkim charakterem trenera Papszuna?

Trener Papszun już samą swoją posturą budzi respekt i nie da się ukryć, że jest bardzo wymagający. U niego nie ma czegoś takiego, jak pójście na łatwiznę. Na treningu każdy ma być skupiony na sto procent i wykonać pracę. Było u tego trenera momentami ciężko, ale taka szkoła też się przydała, bo w moim przypadku ciężko, aby coś mnie wyprowadziło teraz z równowagi. Teraz staram się czerpać jak najwięcej radości z gry, a tego momentami mi brakowało u trenera Papszuna, bo wtedy ta radość trochę zanikała. Nie wiem, jak to wygląda oczywiście teraz. Ma jednak wyniki i nie można mówić, że coś było źle, bo jeśli chodzi o aspekty taktyczne, piłkarskie to mega trener.

Mocny charakter ma też Przemysław Cecherz, którego także poznałeś w Rakowie…

Ten trener też ma twardy charakter, ale w innym tego słowa znaczeniu. Trener Cecherz był bardzo bezpośredni do zawodników, ale to miało wydźwięk bardziej humorystyczny. Dużo było u niego szyderki. Lepszej atmosfery, jak u tego trenera, to chyba nigdzie nie widziałem.

Nie da się ukryć, że pod wodzą trenera Papszuna Raków zaczął odnosić sukcesy i Ty również byłeś ich częścią, bo awansowałeś z tym klubem do 1 ligi i do Ekstraklasy. Mogło się zakręcić w głowie…

Tej przysłowiowej sodówki nie było. Mieliśmy taki zespół, że każdy twardo stąpał po ziemi. Wiedzieliśmy, że mamy mocny zespół i możemy grać o wysokie cele, ale nie było szans, aby ktoś odpłynął. Trener Papszun też o to dbał, abyśmy nie zmieniali swojego nastawienia.

W Ekstraklasie nie było Tobie jednak dane zagrać. Czułeś żal, a może rozgoryczenie, czy „tylko” niedosyt”?

Na pewno szkoda, że jako wychowanek nie zagrałem w Ekstraklasie, ale przyznam szczerze, że jak mi trener Papszun powiedział, że nie widzi mnie w składzie, to jakby mi spadł kamień z serca, bo byłem już trochę zmęczony psychicznie i potrzebowałem nowych wyzwań, poczuć inną szatnię. W Rakowie było mi bardzo dobrze, ale czułem, że jest mi potrzebny nowy bodziec do pracy. Patrząc z perspektywy czasu, uważam, że wyszło mi to na dobre.

Jeśli chodzi o Raków, to ciekawą postacią, choć będącą w cieniu, jest właściciel kubu Michał Świerczewski…

Pan Michał był bardzo blisko zespołu i często odwiedzał nas w szatni. Nie wiem, jak to wygląda teraz, ale na początku sam lubił szukać zawodników. Żył tym w całości i myślę, że to zostało do dzisiaj. Ważne u niego jest też to, że zatrudnia odpowiednich ludzi. Z trenerem Papszunem przeprowadził najpierw chyba 5-6 rozmów, zanim zdecydował się go zatrudnić.

Stal bywa czasem nazywana jako Raków bis. Widzisz podobieństwa?

Widzę je i to bardzo duże. W Stali prezes również jest właścicielem dużej firmy i żyje tym, co się dzieje w klubie. Podobne jest także choćby to, że nie ma nerwowych ruchów, a ludzie są ściągani pod daną filozofię, jak to miało miejsce w Rakowie.

A widzisz jakieś podobieństwa pomiędzy trenerami Myśliwcem i Papszunem?

Pod względem charakteru na pewno się różnią, a jeśli chodzi o sprawy taktyczne to mają różne postrzeganie spraw typowo boiskowych w niektórych aspektach, ale co ich łączy to fakt, że swojej filozofii nie zmieniają. Ja to bardzo szanuję, że ktoś się nie zmienia pod wpływem zewnętrznych impulsów. Tym bardziej, że w Chrobrym było najpierw powiedziane, że gramy w dany sposób, a po trzech słabszych wynikach wszystko zostało zmienione.

W Rakowie spotkałeś choćby Tomasza Loskę. Z „Gienkiem” nudy nie było?

Oj tak, z nim nie było szans na nudę. Jest to niesamowity gaduła, ale generalnie w swoim życiu spotkałem kilku takich kolorowych ludzi.

To kogo jeszcze zaliczysz do tej grupy?

Na pewno Adasia Czerkasa, przy którym też nie było szans się nudzić. Był w Rakowie za trenera Papszuna i jak każdy zmarnowany wracał do szatni po treningu, to zawsze potrafił coś takiego powiedzieć, że zapominało się o zmęczeniu. Z czasów Chrobrego Głogów wymienię „Świrka”, a więc Damiana Piotrowskiego. Raz byłem z nim w pokoju na meczu wyjazdowym i nie wiem, czy w ogóle się odezwałem choć raz (śmiech). To był jego monolog, a ja tylko kiwałem głową.

Z Dariuszem Pawlusińskim grałeś, kiedy miał już 37 lat, ale dalej pokazywał klasę…

Ta jego nóżka o rozmiarze bodajże 38 dalej wiele potrafiła. Z Darkiem miałem w szatni bardzo dobry kontakt. W ogóle nie dawał po sobie poznać, że dużo pograł w Ekstraklasie czy 1 lidze. Przyszedł do 2-ligowego Rakowa i… to „złoty człowiek”, inaczej go nie nazwę. To ten sam typ człowieka, co w Stali Rzeszów Sławek Szeliga czy Darek Jarecki.

Grałeś tam też z Wojtkiem Reimanem i Arturem Pląskowskim. Łatwiej zapewne było później wejść do szatni Stali Rzeszów…

W Gwarku Zabrze byłem jeszcze z Dominikiem Sadzawickim, a więc jak przychodziłem do Stali to miałem kilku znajomych, a wtedy wprowadzenie do szatni na pewno jest łatwiejsze. Zresztą przez pierwszy miesiąc, jak jeszcze nie miałem mieszkania, to zamieszkałem na ten czas u Artura. Szybko złapałem dobry kontakt też z innymi i bardzo dobrze wspominam to wejście do szatni Stali.

To ich się radziłeś za nim przeszedłeś do Stali Rzeszów?

O Stali już wcześniej słyszałem dużo dobrego, sam śledziłem rozgrywki 1 i 2 ligi, więc widziałem, że dzieje się w Rzeszowie coś dobrego. Jak już było blisko podpisania umowy to zadzwoniłem do „Pląsa”, pogadaliśmy i to mi tylko ułatwiło podjęcie decyzji. Nie było jednak decydujące, bo już wcześniej wiedziałem, że to będzie dobry kierunek.

Zima 2020 roku, przychodzisz do Stali pełen nadziei, a tu dwie porażki, zmiana trenera i Covid. Nie był to początek usłany różami…

Szybko zostałem sprowadzony na ziemię (uśmiech). Przez zimę wdrażałem się w system trenera Niedźwiedzia, a tu szybka zmiana i trzeba było się uczyć czegoś nowego. Był jednak Covid, a więc i czas na to. Ten czas nauczył mnie, aby jeszcze więcej radości czerpać z gry w piłkę, a trenerowi Niedźwiedziowi pewnie wyszło to ostatecznie na plus, bo teraz pracuje w Ekstraklasie.

Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że właśnie w Rzeszowie jednak znalazłeś swoje miejsce na ziemi, a świadczyć o tym może też pewna statystyka. Za nim przyszedłeś do Stali zdobyłeś 3 bramki, a w naszym Klubie masz ich na koncie już 10…

W Stali czuję się bardzo dobrze i nie szukam zmiany. Nie można zapominać, że do tego mojego dorobku dużą cegiełkę dołożył trener Myśliwiec, który oczywiście nie daje nam całkowitej dowolności na boisku, ale na wiele pozwala i nie mam z tyłu głowy, że nie mogę się zapędzić do przodu.

W swojej karierze obejrzałeś 3 czerwone kartki, za każdym razem za 2 żółte. Trzeba przyznać, że mało jak na środkowego obrońcę…

A ta pierwsza była na Andrzeju Prokiciu, kiedy grał w GKS-ie Katowice. Ja nie jestem typem brutala i ta statystyka to potwierdza. Pamiętam, że w Katowicach to był doliczony czas, „Proki” wychodziłby sam na sam, a miałby też kolegę, któremu mógł zagrać do pustej, więc był to faul taktyczny. Dwie pozostałe to już z czasów gry w Stali Rzeszów. Dziwna przeciwko Sokołowi Ostróda, bo bardzo szybko, a ta dosyć niedawna z meczu z Sandecją Nowy Sącz to moim zdaniem nie była żasłużona.

Lekko nawiązując do tego poprzedniego pytania, zapytam trochę prowokacyjnie. Nie jesteś za grzeczny jak na środkowego obrońcę?

Każdy swoje wnioski wyciągnie, ale myślę, że mam inne cechy dobre dla środkowego obrońcy. Na pewno jakieś ostre wchodzenie w rywala to nie jest mój styl, a piłkę staram się odebrać inaczej. Pewnie ma to swoje minusy, ale myślę jednak, że plusów jest więcej (uśmiech).

Nie jest tajemnicą, że świetny kontakt złapałeś z Krystianem Wroną, a więc rywalem do miejsca w podstawowym składzie. Pojawiają się „szpileczki”?

Może jakieś delikatne (uśmiech). Jest życie na boisku, a także poza nim i prywatnie dobrze się rozumiemy. Ciekawostką jest fakt, że mamy urodziny dzień po sobie, a jesteśmy z tego samego rocznika. W „dziadku” jak ktoś ma iść do środka to pada na mnie, bo jestem o dzień młodszy (śmiech). Mamy podobne charaktery, jesteśmy pozytywnymi ludźmi, nie marudzimy i to nas na pewno łączy.

Gdybyś miał wskazać najlepszych piłkarzy, z którymi kiedyś dzieliłeś szatnię, to kogo wymienisz?

W Rakowie, w czasie trenera Mroczkowskiego, mega robotę robił nam Wojtek Reiman i bardzo dobrze go kojarzę z tamtego czasu. W późniejszym okresie postawię na wspomnianego wcześniej Darka Pawlusińskiego, który potrafił zdobywać bramki z niczego. Wymienię też Piotrka Malinowskiego, świetnego piłkarza, a przy tym bardzo skromnego człowieka. Z tego najnowszego Rakowa postawię na Tomka Petraska i Andrzeja Niewulisa.

A taki, przeciw któremu grałeś?

Kiedyś, będąc w Rakowie, graliśmy sparing z Legią Warszawa i był duecik Radović-Ljuboja. Obaj zrobili na mnie duże wrażenie.

Jak wolny czas najchętniej spędza Łukasz Góra?

Kupiłem sobie niedawno ukulele. Jeszcze nie umiem na nim grać za dobrze, ale mam zamiar w niedługiej przyszłości robić to już całkiem nieźle. Lubię też wypady w Bieszczady, aby pochodzić po górkach. No i oczywiście wspólnie spędzony czas z żoną, z którą lubimy oglądnąć serial czy film. Generalnie lubię czynny wypoczynek, ale potrzebne są też takie dni, aby po prostu nic nie robić.

Rozumiem więc, że jak urlop to raczej, nomen omen, w góry?

To się trochę zmienia (uśmiech). Żona woli morze i plażę, więc staramy się to wszystko wypośrodkować i w trakcie wyjazdów staramy się i trochę pochodzić czy pozwiedzać, ale też po prostu odpocząć.

Masz czas na jakieś hobby?

Moim hobby jest podróżowanie i jak mamy przerwę w treningach to staram się ten czas odpowiednio wykorzystać. Dopóki gram w piłkę to staram się jednak skupiać przede wszystkim na tym, a nie szukać dodatkowych rzeczy. Tak jestem nauczony, że jak coś robię, to na sto procent.

Najnowsze aktualności