Wszystkie aktualności

Wywiadówka #7 – Franciszek Polowiec: Nigdy nie umiałem przegrywać

czwartek, 15/12/2022

Czy spodziewał się powołania do młodzieżowej reprezentacji Polski? Jak wspomina swoje początki z piłką nożną? Co pomyślał, kiedy usłyszał, że będzie grał na prawej obronie? Jak pamięta wejście do seniorskiej szatni? Jak czuje się w Rzeszowie? Kiedy pierwszy raz przeszły go ciarki? Co czuł przed derbami Rzeszowa? Kto jest jego największym kibicem? Zapraszamy na kolejną „Wywiadówkę”, której bohaterem jest Franciszek Polowiec, prawy obrońca Stali Rzeszów.

Czujesz się obecnie trochę jak w bajce?

Poniekąd można tak stwierdzić. Był okres, że nie grałem w ogóle, co nie było łatwe, a nagle, praktycznie z dnia na dzień, wszystko zaczęło się fajnie układać. Do tego doszło powołanie do młodzieżowej reprezentacji Polski.

To powołanie było dla Ciebie zaskoczeniem?

Nie chciałbym powiedzieć, że nie (śmiech). Powiem więc, że trochę na nie czekałem, bo grałem regularnie, uważam, że pokazywałem się z dobrej strony, a w takim wypadku można liczyć na powołanie. No i ono przyszło (uśmiech).

Miałeś jakieś sygnały, że może się to wydarzyć?

Nie było żadnego kontaktu wcześniej, ani telefonu, czy wiadomości, że jestem w kręgu zainteresowań. O samym powołaniu dowiedziałem się z Internetu.

Zadebiutowałeś w meczu z Rumunią. Był lekki stresik?

Nie. Byłem w takim momencie, że grałem regularnie, a wtedy stres nie ma prawa występować. Była natomiast duża chęć pokazania, przede wszystkim sobie, że na to zasłużyłem. Czułem się dobrze i byłem gotowy.

Jak generalnie oceniasz pobyt na zgrupowaniu reprezentacji Polski U-20?

Na pewno pozytywnie. Dla mnie nowością był fakt, że zostałem ustawiony na wahadle z ofensywnymi zadaniami. Dostosowałem się jednak do tego i myślę, że wykonałem fajną pracę.

Sporo w tej kadrze było piłkarzy z 1-ligowych klubów. Pogadaliście sobie o lidze?

Oj tak, była możliwość porozmawiania o dopiero co zakończonej rundzie. Pogadałem więc z chłopakami ze Skry Częstochowa, których było dwóch, czy z Kacprem Karaskiem z Bruk-Bet Termaliki Nieciecza. I powiem szczerze, że z każdej strony słyszałem pozytywne rzeczy na temat Stali Rzeszów, że gramy fajnie dla oka. Na pewno miło było to wszystko słyszeć, ale koniec końców mamy 9. miejsce, co na pewno nas nie zadowala.

Jak w ogóle zaczęła się Twoja przygoda z piłką nożną?

Od zawsze byłem ruchliwym chłopakiem i ciężko mi było usiedzieć w miejscu, więc naturalną koleją rzeczy było to, że pojawi się w moim życiu sport. Jeśli dobrze pamiętam było coś takiego jak „Wakacyjna szkoła” i pani, która się nami opiekowała, zachęciła mnie, żebym zaczął trenować piłkę nożną. Rodzice zapisali mnie do klubu szkolnego, tam spędziłem rok, a jak powstała szkółka Barcelony, której od zawsze kibicuję, zaatakowałem rodziców, żeby mnie do niej zapisali. Tam były małe testy, które dobrze mi poszły i tak się to wszystko zaczęło.

Coś konkretnego sprawiło, że się zainteresowałeś piłką nożną?

Wydaje mi się, że nie. Całkiem dobrze pamiętam mundial w 2010 roku, a miałem wtedy 7 lat, więc wtedy już się interesowałem piłką. Przypominam też sobie, że na jednych wakacjach na Teneryfie kupiłem sobie piłkę i koszulkę. To chyba wtedy łapałem już prawdziwą zajawkę (uśmiech).

Na co dzień lubisz oglądać mecze?

Lubię, nawet bardzo. Jak rozmawiam z kolegami, to można nawet powiedzieć, że w porównaniu do nich oglądam ich dużo. To też mi pomaga, bo widzę do czego dążyć. Jest to pewien rodzaj inspiracji. Jak już wspomniałem kibicuję Barcelonie, więc jej każdy mecz oglądam.

Czyli jak przeszedł do niej Robert Lewandowski, to miałeś małe święto…

Szczerze mówiąc zastanawiałem się, czy da radę strzelać tyle bramek, co wcześniej, ale z jego strony wygląda to bardzo dobrze. Całościowo jednak na razie Barcelona to nie jest jeszcze to, co było kiedyś. Śmieję się, że im gorzej grają, tym większa szansa, że spełnię swoje marzenie i tam zagram (śmiech).

Jak wspominasz swoje początki z piłką nożną?

Nigdy nie umiałem przegrywać i jak byłem dzieciakiem, to po każdej przegranej płakałem. Robiłem więc wszystko, żeby wygrywać (uśmiech).

Z jakiej dzielnicy Warszawy pochodzisz?

Pochodzę z Izabelina koło Warszawy, ale do szkoły chodziłem na Żoliborzu. W niej nie tylko grałem w piłkę, ale również biegałem.

Miałeś jakieś sukcesy?

Dobrze biegałem na tysiąc metrów i kilka razy zdobyłem mistrzostwo Warszawy. Raz nawet wygrałem rower (śmiech). Zawsze jednak lepiej grałem w piłkę, więc nie przesiadłem się zawodowo na rower.

W Izabelinie też z kolegami grałeś w piłkę?

W ogóle. Znajomych miałem tylko w Warszawie i z nimi bardzo często kopaliśmy piłkę jeszcze przed lekcjami. Można powiedzieć, że piłka cały czas nam towarzyszyła.

Jak doszło do tego, że trafiłeś do Stali Rzeszów?

Pan Michał Wlaźlik pracował w Escoli i tam się poznaliśmy. Był czas, że należało zrobić krok do przodu i zaczęliśmy rozmawiać. Przyjechałem do Rzeszowa, miałem możliwość porozmawiać z trenerem Myśliwcem i zdecydowaliśmy się właśnie na Stal.

Jak wspominasz wejście do seniorskiej szatni?

Wchodziłem do niej w trakcie sezonu, co na pewno nie jest proste. Jestem trochę introwertykiem więc na pewno nie wszedłem do niej z przytupem. Trzeba było pokazywać na boisku, że mam swoją wartość. Przyznam, że to wejście nie było jednak jakoś nadzwyczaj trudne.

Właśnie tak sobie wyobrażałeś seniorską szatnię?

Szczerze mówiąc, to nie myślałem o tym. Wiadomo, że człowiek słyszał opowieści, że starsi zawodnicy potrafią młodszych trochę przypiłować, ale w Stali tego nie doświadczyłem. Ci bardziej doświadczeni od początku byli bardzo pomocni i są również obecnie. Oczywiście trochę żartów było i są po dziś dzień, ale to normalne.

Ciężko było podjąć decyzję o przeniesieniu się do innego miasta?

Ja od zawsze byłem skoncentrowany na piłce, więc wiedziałem, że w końcu nadejdzie ten moment. Ze Stalą rozmawialiśmy już pół roku wcześniej i wtedy została podjęta decyzja, więc był też czas, aby się z tą myślą oswoić.

Na dzień dobry zamieszkałeś w internacie?

W Roomy i bardzo doceniałem to, że miałem od razu kontakt z chłopakami i nie izolowałem się. Tata mnie namówił, żebym właśnie tam zamieszkał najpierw, a nie od razu w mieszkaniu. To była super decyzja, bo zdecydowanie łatwiej było się zakumplować.

Jak się czujesz w naszym mieście?

Najfajniejsze w Rzeszowie jest to, że niczego w nim nie brakuje, a nie jest bardzo duże. Czuję się tutaj naprawdę bardzo dobrze. W Warszawie te odległości potrafią być męczące.

Jak pamiętasz swój debiut w meczu z Lechem II Poznań na wyjeździe?

Jak sobie teraz o tym myślę, to tamta decyzja była odważna ze strony trenera, żeby na mnie postawić.

Dlaczego?

Po pierwsze był to mój drugi mecz w życiu na prawej obronie. Pierwszy zagrałem tydzień wcześniej w Centralnej Lidze Juniorów. No a po drugie, był to mój pierwszy mecz w seniorach i nawet nie wiedziałem, jak wygląda rozgrzewka. Jestem z siebie dumny, bo pomimo tego wszystkiego zagrałem dosyć odważnie. Pewnie trochę pomógł mi też fakt, że mecz odbywał się przy pustych trybunach. Mój pierwszy mecz z kibicami był przy Hetmańskiej z Wisłą Puławy i jak wychodziłem na boisko to przeszły mnie małe ciarki. Fajne doświadczenie, bez dwóch zdań.

A pierwszy mecz w Fortuna 1 lidze?

Byłem na pewno bardziej pewny siebie, niż przed Wisłą Puławy. Mecz z Podbeskidziem Bielsko-Biała do tego świetnie się ułożył, szybko zdobyliśmy bramki i można było poczuć większy luz.

Mecz w barwach Stali, który wspominasz najbardziej to?

To będzie mecz z Wisłą Kraków. Czułem przed meczem pewną ekscytację i nie mogłem się doczekać tego spotkania. Pamiętam, że jak „Olo” strzelił na 3-1, to poczułem, że kamień spada mi z serca. Jak bramka została anulowana, to aż się złapałem za głowę (śmiech).

Jak oceniasz tę rundę w wykonaniu Stali Rzeszów?

Na pewno pokazujemy fajny futbol, ale punktów powinno być sporo więcej. Na pewno na więcej zasłużyliśmy. Choćby po meczu w Głogowie byłem wściekły, bo, jak już mówiłem, nie umiem przegrywać, a tamten remis był jak porażka.

Co czułeś przed swoimi pierwszymi derbami Rzeszowa?

Z meczu na mecz stawałem się coraz pewniejszy siebie i przed derbami czułem się bardzo dobrze. Nie było jakiegoś większego stresu, bo po prostu byłem na to gotowy. Oczywiście była świadomość, że dla wszystkich jest to ważny mecz, co można było zauważyć wychodząc na rozgrzewkę, bo wtedy trybuna była już w zasadzie pełna. Niestety, po meczu mogła nam towarzyszyć tylko złość.

Przychodziłeś do Stali Rzeszów jako defensywny pomocnik, a stałeś się prawym obrońcą…

Nie było dla mnie miejsca w środku pola i trener podjął decyzję, żeby mnie tam spróbować. Najwyraźniej w treningu wyglądałem na tyle dobrze na tej pozycji, że została podjęta taka decyzja. Muszę się przyznać, że na początku nie do końca mi się to podobało, bo w juniorach dużo brałem na siebie, a grając na boku nie ma aż takich możliwości. Potraktowałem to jednak jako wyzwanie i teraz czuję się swobodnie. Jest zresztą trochę przykładów zawodników, którzy grali zarówno w środku pola, jak i na boku obrony, żeby wspomnieć choćby Joshuę Kimmicha czy Oleksandra Zinczenkę. To może więc tylko zaprocentować, choć sam uważam, że nie do końca mam odpowiednie walory do gry na boku obrony, a mam tu na myśli przede wszystkim fakt, że nie jestem wybitnie szybkim piłkarzem. Ja mogę biegać dużo, ale niekoniecznie bardzo szybko (uśmiech).

Wzorujesz się na którymś z piłkarzy? A może kiedyś się wzorowałeś?

Najpierw byli to Andres Iniesta i Xavi, później przede wszystkim patrzyłem na Sergio Busquetsa. Niektórzy się z tego śmieją, ale dla mnie jest to piłkarz grający bardzo inteligentnie. Jeśli chodzi o prawych obrońców, to nie mam nikogo na kogo bym szczególnie patrzył. Złapałem się nawet na tym, że teraz, kiedy gram na boku obrony, to jak oglądam jakiś mecz, to i tak patrzę głównie na graczy środka pola.

Któryś z rywali dał się Tobie mocno we znaki i będziesz go długo pamiętał?

Nieprzyjemny był Mateusz Młyński z Wisły Kraków. Miał fajne odejście i nie było go łatwo upilnować, ale było o tyle łatwiej, że za każdym razem schodził do środka i radziłem sobie z nim. Wskazałbym też na Sebastiana Stebleckiego z Chrobrego Głogów, który jest bardzo dobrym piłkarzem. Jeśli chodzi natomiast o zespoły, to najlepiej pokazała się Arka Gdynia. My też cały czas atakowaliśmy i można powiedzieć, że dla linii obrony to była trochę katorga.

Często na meczach możesz liczyć na wsparcie rodziny, co pewnie jest dla Ciebie bardzo ważne…

Zawsze mogłem liczyć na duże wsparcie rodziny i chcę im za to podziękować. Największym kibicem jest chyba mój tata, który cały czas angażuje się w to emocjonalnie, a kiedyś potrafił nawet wycinać moje akcje i je analizować.

A potrafi również skrytykować?

Może nie skrytykować, ale swoje zdanie zawsze wyrazi. Obecnie jednak wychodzi z założenia, że w sztabie jest tyle ludzi, że nie musi się już wtrącać (śmiech).

Na obozie lub w autokarze – książka, czy raczej komputer?

Książka i telefon. Trochę muszę się zmuszać do czytania, ale jak już wybieram jakąś pozycję, to raczej taką, która czegoś mnie nauczy. Cały czas staram się rozwijać i trener polecił mi książkę o pracy mózgu. Nie jest to lekka książka i już chwilę ją czytam, ale pomału zmierzam do końca. Jeśli natomiast chodzi o książki czytane tylko dla przyjemności to bardzo podobała mi się „Szamo”, czyli taki zbiór anegdot.

Co lubisz robić w wolnym czasie?

Kiedyś grałem z kolegami na komputerze, ale też nie jakoś bardzo dużo. Szczególnie wtedy jak wyjechałem z Warszawy, bo dzięki temu cały czas miałem kontakt ze znajomymi. Teraz to przede wszystkim oglądam mecze.

To na koniec, gdzie widzisz siebie za, powiedzmy, pięć lat?

Nauczyłem się, żeby nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość, więc nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Chciałbym kiedyś wrócić do środka pola, jeżeli to będzie możliwe, a jak się to nie uda, to będę chciał być jak najlepszym prawym obrońcą. Albo inaczej, jak najlepszym piłkarzem.

Najnowsze aktualności